Walka z Backlogiem: B.I.O.T.A. (PC). Pikselowa kokaina

Wielkie korporacje bezustannie poświęcają lata i wydają grube miliony DOLARÓW po to, by zapewnić nam, graczom, wyśmienitą zabawę (na potrzeby narracji przyjmijmy, że wcale nie chodzi o zgarnięcie na nas jeszcze większej kabony). Tymczasem wystarczył jeden mały deweloper indyków z Włoch, by udowodnić, że wcale nie jest to potrzebne, bo jeszcze lepsze efekty skutecznie można osiągnąć zdecydowanie niższym budżetem i mniejszym nakładem pracy. Proszę Państwa, to jest B.I.O.T.A., czyli frajda w najczystszej postaci.

Bardzo poważna sytuacja

Każda dobra zabawa wymaga oczywiście odpowiednio pesymistycznego kontekstu, najlepiej ze śmiertelnym zagrożeniem dla całej ludzkości na czele. Nie inaczej jest tutaj. B.I.O.T.A. zabiera nas bowiem w podróż do przyszłości, kiedy to wybudowana na olbrzymiej asteroidzie kolonia górnicza pada ofiarą tajemniczej, kosmicznej zarazy. Jej populacja została zdziesiątkowana, a jedyną nadzieją na powstrzymanie zagrożenia jesteśmy my, wcielający się w grupkę dzielnych śmiałków, przybywając na powierzchnię asteroidy z plecakami pełnymi broni.

B.I.O.T.A. - talerze
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…

Intergalaktyczna metroidvania

To świetny punkt wyjścia dla pełnej akcji strzelanki 2D. Cel przygody jest w końcu oślepiająco wręcz jasny – przebiec przez wszystkie zakamarki kolonii i wyrżnąć czyhające w nich zmutowane, kosmiczne ścierwo. Całość garściami czerpie przy tym z klasycznych produkcji, mocno przypominając klasyki pokroju Metroida. Spodziewać należy się zatem prostych zasad i nadzwyczaj dynamicznej akcji, niezależnie od tego, czy właśnie czyścimy kolejny korytarz z niemilców, czy stajemy naprzeciw jednemu z kilku dość różnorodnych, choć raczej prostych, bossów.

B.I.O.T.A. całkiem nieźle wpisuje się w ramy metroidvanii. W trakcie rozgrywki co rusz natrafimy na miejsca, do których będziemy musieli wrócić nieco później, kiedy zdobędziemy dostęp do wymaganego przedmiotu. Może to być karta dostępu, zawór, czy dowolna inna rzecz, która odblokuje nam wcześniej zamknięte przejście. Eksploracja jest tu zatem równie ważna, co prucie w przeciwników z karabinu, bo tylko odkrywając każdy kawałek mapy, odnajdziemy zwiększające wymagane do progresji przedmioty i ulepszenia postaci, lub nielegalne kramiki, sprzedające takowe za odpowiednio wysoką sumę.

B.I.O.T.A. - stwór
Kiedy wizyta u teściowej przybiera zły obrót. I cyk, januszowy żart o teściowej odhaczony.

Odwiedź każdy zakamarek

Obie te rzeczy – eksploracja i mordowanie – są przy tym przepięknie połączone. Forsę na haracz dla sprzedawców (swoją drogą współczuję ewentualnej inspekcji z kosmicznego fiskusa, skoro skubańce nie zwinęły biznesu nawet w kontekście paradujących po okolicy kosmitów) zdobywamy bowiem, zabijając przeciwników, choć pacyfiści mogą skupić się na niszczeniu beczek. Tam też ktoś postanowił poukrywać pieniądze. Każda strefa kolonii wyraźnie różni się od pozostałych zarówno pod względem projektu otoczenia, jak i szwędających się tam przeciwników. Toteż przez te 4-5 godzin trwania gry ani razu nie pojawi się w Waszych głowach poczucie déjà vu.

Zresztą naprawdę różnorodnie wypada nie tylko otoczenie, ale również sama rozgrywka. Jej lwią część stanowi oczywiście bieganie po planszach i strzelanie do przeciwników, lecz nie zabrakło tu miejsca na nieco różnorodności. Miłą odskocznią są wspomniani wcześniej bossowie, którzy może nie stanowią wybitnie wielkiego zagrożenia (zresztą B.I.O.T.A. to wbrew pozorom naprawdę przystępna produkcja), ale każdy z nich wymaga zupełnie odmiennego podejścia. W dowolnym momencie możemy też wrócić do naszej bazy wypadowej i zmienić protagonistę na innego, wyposażonego w nowy typ broni i posiadającego charakterystyczną umiejętność specjalną (ot, wystrzelenie rakiety lub pozostawienie za sobą miny).

B.I.O.T.A. - mech
Wbrew pozorom wcale nie jest to Armored Core VI: Fires of Rubicon.

Tools of destruction

Wisienką na torcie są sekwencje z pojazdami w roli głównej. B.I.O.T.A. co rusz wrzuca nas za stery nowego wehikułu, który na moment kompletnie zmienia założenia rozgrywki. Fani nurkowania z pewnością ucieszą się na wieść o możliwość popływania batyskafem, z kolei weterani takiego Phantom Brigade będą mogli poczuć się, jak to jest rozdeptywać przeciwników potężnym mechem, zasypując ich w międzyczasie salwami rakiet. Zabraknąć nie mogło też sekcji platformowych. Te wprawdzie wymagają trochę zręczności, ale jednocześnie wybaczają całkiem sporo dzięki możliwości przyczepienia się na moment do ściany i możliwości zapisania stanu gry w niemalże dowolnym momencie.

Jeżeli po ukończeniu gry wciąż będzie Wam mało przygód, to możecie postarać się o uzyskanie dobrego zakończenia, odnajdując wszystkie poukrywane na mapie próbki DNA kosmitów. Ponadto wraz z postępami w kampanii odblokujecie dwa dodatkowe tryby arcade. Pierwszy to klasyczny celowniczek, w którym naszym zadaniem jest zniszczenie jak najwięcej rozmieszczonych na mapie celów. Drugi z kolei to coś dla speedrunnerów, ponieważ polega na przebiegnięciu całej kolonii górniczej w jak najkrótszym czasie, uważając przy tym na przeciwników i czyhające na nas pułapki.

Ale jak to już koniec?

Uwierzcie mi, chętnie po oba z tych trybów sięgniecie, bo B.I.O.T.A. dosłownie uzależnia. Dynamiczne tempo akcji w połączeniu z genialną elektroniczną muzyką sprawiają, że trudno jest się od tej produkcji oderwać. Wprawdzie momentami może irytować ukrycie wspomnianych wcześniej próbek DNA za nieoznakowanymi, zniszczalnymi ścianami, a i niektóre z dostępnych w grze palet barw potrafią być mało czytelnie, ale to w zasadzie dwie kropelki dziegciu w beczce miodu. B.I.O.T.A. uzależniła mnie od siebie na tyle mocno, że od momentu jej ukończenia smutek bezustannie mną M.I.O.T.A.

Jeżeli dalej nie jesteście przekonani, koniecznie sprawdźcie tez recenzję Pawła i dyskusję o grze w TrójKast #041 – Cześć!.

Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Retrovibe.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top