Miałem rozpocząć ten tekst od stwierdzenia, że na pewne pomysły mogą wpaść wyłącznie Japończycy. Persona 3 łączy w sobie w końcu motywy serialu młodzieżowego z wątkami paranormalnymi. Byłoby to jednak krzywdzące, ale nie dla twórców z Kraju Kwitnącej Wiśni, a dla tych z Zachodu. Tego typu historie przecież wcale nie są u nas niczym nadzwyczajnym. „Buffy: Postrach wampirów”, wydane niedawno „Wednesday” od Netflixa, czy poniekąd nawet polskie „Siedem życzeń” skutecznie kultywują podobne pomysły. Niemniej, specyfika japońskiej kultury sprawia, że choć Persona 3 nie jest w swoim zamyśle niczym wyjątkowym, wciąż pozostaje dla zachodniego odbiorcy nęcąco świeża.
Dzień i noc
Stworzona przez ekipę z Atlus historia zabiera nas do majaczącego na horyzoncie (przynajmniej w momencie premiery gry) 2009 roku. Wcielamy się w ucznia liceum, powracającego po latach do swojego rodzinnego miasta, które – jak się szybko okazuje – dręczone jest przez tajemnicze Cienie. Za dnia miasteczko Iwatodai nie różni się niczym od innych japońskich mieścin. Mieszkańcy żyją swoim życiem, dzieląc je między pracę bądź szkołę, a korzystanie z dóbr lokalnych centrum handlowych i innych okolicznych przybytków.
Kiedy jednak wybija północ, a większość z nich smacznie śpi, niektórzy doświadczają „Mrocznej Godziny”, czyli dodatkowych, ukrytych dla pozostałych śmiertelników 60 minut. To właśnie wtedy na powierzchnię wylęgają Cienie, by polować na nieszczęśników, którzy wybudzili się ze snu w ciągu tajemniczej 25. godziny. Jednym z nich jesteśmy właśnie my. Znajdujemy się jednak w o tyle lepszej sytuacji, że niedługo po doświadczeniu znalezieniu się w tej dziwnej sytuacji, wybudza się nasza Persona – związany z nami stwór, pozwalający na walkę z Cieniami. Jak się też okazuje, nie jesteśmy jedynymi i już niedługo później dołączamy do utworzonej przez kilkoro uczniów organizacji SEES, mającej na celu walkę z potworami.
Japoński sznyt
W bardzo dużym skrócie można byłoby powyższe dwa akapity sprowadzić do stwierdzenia, że Persona 3 to gra o dzieciakach, które nocą walczą z potworami. Uważam jednak, że tak spore uogólnienie jest dla produkcji Atlusa niesamowicie krzywdzące. Idea tej dodatkowej, niedoświadczalnej dla większości godziny jest niesamowicie intrygująca, a dodatkowo naprawdę nieźle pomyślana. Przykładowo, śmierć w jej trakcie skutkuje swego rodzaju śmiercią mózgu w świecie rzeczywistym, przez co w Iwatodai rośnie liczba przypadków chorych na syndrom apatii – osób zdrowych fizycznie, z którymi nie ma jednak absolutnie żadnego kontaktu.
Tego rodzaju pomysłów jest tu naprawdę sporo, ale należy pamiętać, że mimo wszystko jest to gra japońska, więc mroczniejsze motywy balansowane są przez twórców zdecydowanie luźniejszymi tematami. Nie licząc wątku paranormalnego jesteśmy w końcu zwykłym nastolatkiem, który za dnia uczęszcza do szkoły i spotyka się ze znajomymi, tworząc z nimi mniej lub bardziej zażyłe relacje. Chodzimy zatem na randki, umawiamy się na wypady do kina, a w międzyczasie pracujemy dorywczo w lokalnych biznesach i uczymy się do egzaminów.
Oblicza wojny
Zarządzanie czasem to zdecydowanie najlepsza część trzeciej Persony. Tylko od nas zależy, na co przeznaczymy swój wolny czas. Nic nie stoi na przeszkodzie, by całkowicie olać życie towarzyskie i zatonąć w książkach lub, wręcz odwrotnie, zlać szkołę i ruszyć na podbój serc lokalnych dziewcząt. Sztuką jest odpowiednie zbalansowanie wyboru aktywności. Bez rozwijania znajomości z mieszkańcami Iwatodai ominie nas spora część związanych z nimi historii, z kolei zrezygnowanie z pracowania nad swoją wiedzą, charyzmą i odwagą poskutkuje całkowitym zablokowaniem sobie konkretnych linii fabularnych. Jest to o tyle ważne, że poziom rozwinięcia każdej relacji przekłada się bezpośrednio na drugą część gry – przemierzanie „lochów”. Nocą mamy możliwość udania się do Tartarusa – wieży, która podczas „Mrocznej Godziny” wyrasta w miejscu naszego liceum.
Głównym celem SEES jest dotarcie na jej najwyższe, 263. piętro i powstrzymanie Cieni, w czym te, jak można się domyślić, spróbują nam przeszkodzić. W klasycznej dla każdego jRPG-a turowej walce pomagają nam wspomniane wcześniej i zdobywane w trakcie przemierzania Tartarusa persony – każda o charakterystycznych dla siebie mocach oraz słabych i mocnych stronach. Należy zatem nauczyć się odpowiednio utylizować ich umiejętności, przełączając się między nimi w trakcie potyczek tak, by jak najszybciej pokonać przeciwnika. W tym miejscu obie części gry łączą się w całość, bowiem od poziomów naszych znajomości zależy siła person, do których otrzymujemy dostęp.
Powrót do szkoły
Na papierze może wydawać się to dość skomplikowane, ale w samej grze całość wypada zaskakująco intuicyjnie, zachęcając jednocześnie do zgłębiania towarzyskiej części gry. Uważam zresztą, że Persona 3 byłaby dużo lepszą grą, gdyby skupiła się przede wszystkim na aspekcie socjalnym i sprowadziła łażenie po lochach do absolutnego minimum. W obecnej formie niestety przepełniona schematycznymi korytarzami i powtarzalnymi walkami z przeciwnikami wędrówka w górę Tartarusa zwyczajnie nudzi. Początkowo może nie stanowić to zbyt dużego problemu, ale w pewnym momencie skutecznie zabija frajdę z rozgrywki. Zwłaszcza że historię tę rozpisano na 50-60 godzin.
Fakt, że w ich trakcie przeżywamy cały rok szkolny, dzięki czemu doświadczamy różnych związanych z porą roku wydarzeń, nieco poprawia sytuację, ale wciąż nie zmienia to faktu, że Persona 3 prędzej czy później zacznie się Wam dłużyć. Sam zacząłem tracić zainteresowanie historią gdzieś w okolicach połowy, złorzecząc na schematyczność fabuły i rozgrywki. Przy konsoli trzymał mnie już w zasadzie wyłącznie aspekt socjalny, choć i na niego pod koniec zacząłem kręcić nosem.
Demaster Remastered
Dodatkowo wersja gry, w którą grałem, czyli Persona 3 Portable jest w wielu aspektach okrojona względem oryginału. Nie ma tutaj chociażby swobodnego poruszania się po mieście, w którego zamian otrzymaliśmy śmiganie kursorem po statycznych planszach i dialogi w formie visual novel. Nie zawiera ona zresztą wydanego w 2007 roku epilogu w postaci Persona 3 FES, który wciąż dostępny jest wyłącznie na PlayStation 2. Łyżką miodu w beczce dziegciu jest natomiast obecność kilku mechanicznych usprawnień oraz dodanie kobiecej protagonistki, której kampania różni się ociupinkę od tej podstawowej. Niemniej, wciąż nie mogłem wyzbyć się wrażenia grania w gorszy produkt.
Polecałbym chyba zatem mimo wszystko sięgnięcie po oryginalną wersję gry, o ile posiadacie odpowiedni sprzęt i niestraszna jest Wam niska rozdzielczość. Nie próbujcie też przelecieć jej w jak najkrótszym czasie, bo błyskawicznie się wówczas wypalicie. Persona 3 to gra, którą powinno się doświadczać. Rozłóżcie sobie jej przechodzenie na dłuższy okres, a z pewnością nie pożałujecie. Pomimo pewnych ułomności, to wciąż świetna produkcja, która położyła podwaliny pod zdecydowanie lepszą Personę 4 i uwielbianą niemalże jednogłośnie Personę 5.
Jeśli wciąż macie wątpliwości, koniecznie sprawdźcie recenzję Darka i posłuchajcie dyskusji o niej w TrójKast #035 – UwU.
Za dostarczenie gry dziękujemy firmie better. gaming agency.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.