Szczerze obawiałem się rozpoczynania swojej przygody z The Last of Us: Part II. Liczba kontrowersji, z którymi wiązała się jego premiera, zwyczajnie mnie przytłaczała, a drastycznie podzielone opinie wręcz zniechęcały do sięgnięcia po ów tytuł. Z jednej strony co rusz docierały do mnie okrzyki zachwytu, z drugiej jednak spora część graczy wylewała na najnowszą produkcję Naughty Dog pomyje. Toteż choć początkowo byłem na The Last of Us: Part II niezwykle napalony, pamiętając, jak potężne wrażenie wywarł na mnie oryginał, bałem się, że gra nie spełni olbrzymich oczekiwań, jakie w niej pokładałem.
Burza w szklance wody
Niepotrzebnie, bo kiedy tylko dzięki mojej niezastąpionej żonie płyta z The Last of Us: Part II wylądowała w napędzie mojej konsoli, niemalże od razu tytuł ten znalazł się w czołówce najlepszych gier, w jakie kiedykolwiek grałem. Neil Druckmann wraz z ponad dwoma tysiącami pozostałych pracujących na nią osób dostarczył doświadczenie ze wszech miar wyjątkowe, do tego stopnia, że z perspektywy czasu mam olbrzymi wręcz problem, czy za grę generacji uznać ubóstwiane przeze mnie Red Dead Redemption II, czy właśnie The Last of Us: Part II.
Trudno mi przy tym przestać się dziwić tak bardzo negatywnym opiniom graczy. Wprawdzie nie odmawiam nikomu własnego zdania, ale wszystkie zarzuty, dotyczące w znacznym stopniu warstwy fabularnej, wydają mi się absolutnie głupie. Dalsze losy Ellie to bowiem jedna z najlepszych opowieści, jakie gry mają na tę chwilę do zaoferowania – pełna wielowymiarowych postaci, poruszająca masę ważnych tematów, a jednocześnie nad wyraz brutalna i momentami wręcz łamiąca serce.
Więcej niż kolejna historia o zemście
Niby jest to zaledwie kolejna historia zemsty, ale sposób, w jaki ją poprowadzono, wynosi ją ponad wszystko to, co dotychczas znaliśmy jako gracze. Mimo że całość osadzono w szerszym kontekście epidemii, przejmującego kontrolę nad ludźmi grzyba i ostatków ludzkości trwających w niekończącym się konflikcie między poszczególnymi ugrupowaniami, najważniejsi są tu niepozbawieni wad ludzie, usiłujący przetrwać kolejny dzień w tej niesprzyjającej normalnemu życiu rzeczywistości.
To zdecydowanie więcej niż zaledwie kolejna historia o zemście; to również historia o miłości, nienawiści i żałobie, podsycona sporą dozą desperacji. Fenomenalna reżyseria sprawia, że kolejne wątki śledzi się z zapartym tchem, a niemalże każdy z bohaterów posiada drugie dno, nie dając się łatwo zaszufladkować. Drobna Ellie, na co dzień zmagającą się ze stratą oraz poczuciem winy po finale oryginału, niejednokrotnie porzuca swoją delikatną naturę, wykazując się zatrważającą wręcz brutalnością. Z kolei Abby – druga grywalna postać – choć wygląda niczym bezmózga maszyna do zabijania, w rzeczywistości jest zwyczajną, kochającą dziewczyną, starającą się zapewnić lepsze życie sobie i swoim bliskim.
Opowieść o ludziach
Fabuła The Last of Us: Part II nie przestaje zaskakiwać, zahaczając nawet o tematykę LGBT. W grze pojawiają się zarówno wątki homoseksualne, jak i postacie transpłciowe, ale jest to zdecydowanie coś więcej niż wymuszona inkluzywność, jak wielu twórcom zarzucało, używając przy tym zdecydowanie mniej wyszukanego słownictwa. Wątki te potraktowano z olbrzymim szacunkiem, czyniąc je po prostu częścią tego, kim są bohaterowie, tym samym wzbogacając i urzeczywistniając świat gry. The Last of Us: Part II to w końcu przede wszystkim opowieść o ludziach, a tym różnorodności absolutnie nigdy nie brakowało.
To skupienie się na jednostkach widać również w samej rozgrywce, bo choć ona sama jest dość prosta, wciąż pozostając dość prostym i mocno stawiającym na walkę survival horrorem, to wcale nie potrzebuje zawiłych i różnorodnych mechanik, by zachwycić. Każde kolejne starcie to osobna opowieść, w której wcielamy się zarówno w łowcę, jak i zwierzynę. Ograniczone zasoby zmuszają nas do kombinowania, zabawy w kotka i myszkę z przeciwnikami, oraz korzystania ze wszystkiego, co tylko znajdziemy pod ręką – rur, siekier, cegieł, czy nawet butelek – do niekiedy szokująco wręcz brutalnego pozbywania się zagrożenia.
Naturalizm w najpiekniejszym wydaniu
O ile jednak na rynku pełno jest brutalnych gier, w przypadku The Last of Us Part II to właśnie to skupienie się na jednostkach sprawia, że całość tak mocno szokuje. Oczywiście, naturalistyczne wręcz przedstawienie obrażeń zadawanych przeciwników, ich paniczne i przepełnione bólem krzyki na widok swojej urwanej ręki, czy przeszywający charkot dławiącego się własną krwią nieszczęśnika, któremu chwilę wcześniej poderżnęliśmy gardło, zdecydowanie odgrywają w tym istotną rolę. Niemniej jednak fakt, że polujący na nas ludzie bez przerwy porozumiewają się ze sobą, wołając do siebie po imieniu i panikując, kiedy nie słyszą odpowiedzi, uczłowiecza ich do tego stopnia, że pociągnięcie za cyngiel staje się dużo trudniejsze.
Nie wspomnieć nie można też o oprawie audiowizualnej, która jest tu absolutnie doskonała. Wcale tu jednak nie przesadzam, bo choć widziałem w swoim życiu wiele gier z ładnymi widoczkami, to The Last of Us: Part II to zupełnie inny poziom, do tego stopnia, że wciąż nie dowierzam, że tytuł ten ukazał się jeszcze na PlayStation 4. To ile detalu ma każdy element świata gry – od zagnieceń na koszulach bohaterów, przez animację plecaka przy biegu, aż po pełne mikroekspresji twarze bohaterów – absolutnie szokuje. Zawsze wiedziałem, że Naughty Dog to mistrzowie, a mimo to The Last of Us: Part II zwaliło mnie z nóg.
Dramat, nie western
Dość odczuwalny jest natomiast fakt, że pod względem klimatu tytuł ten dość znacznie różni się od oryginału. Nie mamy tutaj bowiem do czynienia ze swego rodzaju nowożytnym westernem czy opowieścią drogi. Grę niemalże w całości osadzono w Seattle i jego pięknych, górzystych okolicach, przez co towarzyszą nam głównie widoki natury, przejmującej kontrolę nad światem ludzi. Podbudowuje to poczucie zaszczucia i pewnej samotności, pozbawiając tym samym gracza jakichkolwiek złudzeń na lepszą przyszłość, czy to dla Ellie i Abby, czy dla ludzkości jako takiej.
Jasne, w żadnym razie nie jest to gra idealna. Niektóre wątki wciągały mnie mniej niż inne, w trakcie sekwencji z Abby odrobinę tęskniłem za Ellie, a całość momentami była lekko przydługa. Nie zmienia to jednak faktu, że tę rozpisaną na jakieś dwadzieścia godzin historię dosłownie pochłonąłem w kilka dni, często siedząc przed konsolą do późnych godzin nocnych i dosłownie zmuszając się, by pójść w końcu spać. Tylko utwierdziło mnie to w przekonaniu, że The Last of Us: Part II to jedna z najlepszych gier, w jakie kiedykolwiek grałem.
Jeżeli nadal nie jesteście przekonani, koniecznie sprawdźcie też recenzję Dawida.
Gra pochodzi z prywatnej kolekcji.
Gdzie kupić?