Awatar: Ostatni Władca Wiatru – recenzja. Adaptacja z potencjałem

Plakat nowej adaptacji Nteflixa Awatar: Ostatni władca Wiatru

Gdy serial animowany Awatar: Ostatni Władca Wiatru pojawił się pierwszy raz w telewizji, z miejsca zgarnął wielu fanów. Produkcja z kolejnymi sezonami tylko rosła, wykraczając coraz dalej poza swój domyślny target wiekowy. Wszystko dzięki niespotykanemu, działającemu na wyobraźnie światowi przedstawionemu, oraz bohaterom, którzy w trawionych przez wojnę czasach udowadniają, że to woda drąży skałę. Teraz doświadczyć możemy tego ponownie dzięki aktorskiej adaptacji Netflxa. Mimo wielu obaw liczyłem, że jak w przypadku One Piece’a i tu podróż Awatara przetrwa translację na nowe medium.

Wielka podróż Ostatniego Władcy Wiatru

W świecie, w którym każdy z narodów identyfikuje się oraz włada jednym z czterech żywiołów, Awatar jest jedynym, który może okiełznać potęgę wszystkich. Nie jest to tylko tytuł, a spuścizna, którą w kolejności wydaje na świat każdy z krajów na przestrzeni wieków. Osoba taka pełni rolę strażnika swoich czasów, pilnującego nie tylko balansu między ludźmi, ale i tym, co duchowe. Tym razem nadchodzi jednak wojna, której jeszcze świat nie doświadczył. Naród Ognia obawiając się, że przyszły Awatar przeszkodzi w inwazji, zdecydowali się, wybić wszystkich Nomadów Powietrza przewidując, że to właśnie wśród nich narodzi się następny władca żywiołów. Młody Aang świeżo po poznaniu swojej roli w świecie ucieka i kończy pochłonięty w lodzie. W czasie jego nieobecności, żarzący się uścisk Narodu Ognia, coraz wyraźniej odciska się na mapie świata. Gdy w końcu Awatar budzi się ze snu po stu latach, poznaje zupełnie odmienną rzeczywistość. Co gorsza, ciężar odpowiedzialności za wszystko, co się do tej pory stało, spadł na jego barki. Od tego momentu zaczyna się podróż Awatara Aanga, w której czasie będzie musiał opanować wszystkie cztery żywioły i odpokutować swoją nieobecność.

Kadr z filmu Awatar: Ostatni władca Wiatru. Bohaterowie na siodle latającego bizonie podróżują przez świat. Widoczny jest Aang(Gordon Cormier), Katara(Kiawentiio Tarbell) i jej brat Sokka(Ian Ousley).

Bohater nie będzie jednak sam. Na początku swojej drogi pozna Katarę i Sokkę — rodzeństwo z południowego Plemienia Wody. Ta pierwsza to jedyna w osadzie osoba umiejąca korzystać z magii żywiołu. Niestety w obawie przed kolejnymi nalotami wojsk Narodu Ognia szukających obdarzonych osób, nie rozwinęła nigdy swojego talentu. Sokka zaś jest głową plemienia. Gdy wszyscy mężczyźni wyruszyli na wojnę, to właśnie na niego spadła cała odpowiedzialność. Podróż trójki bohaterów nie toczy się oczywiście tylko na mapie, ale i w głębi każdego z nich. Na przełomie ośmiu odcinków Netflix próbuje zademonstrować wątki takie jak dążenia do własnych pragnień, rozwoju osobistego i konfrontacji oczekiwań innych do swojej osoby. To wszystko w intrygujących lokacjach wprowadzających więcej mniejszych historii. W kultowym oryginalne można wyczuć, że na przestrzeni sezonów na pewne wątki wpadnięto wiele lat później. Gdy już się rozpoczynają, to sumiennie powoli odkrywają swoją tajemnicę, ale trudno nie zauważyć, że nie były częścią pierwotnego zamysłu. Netflixowy Awatar z tej spuścizny wyraźnie korzysta. Aktorski Ostatni Władca Wiatru zgrabnie wplata pewne motywy od początku opowieści. Przez to postacie sprawiają wrażenie bardziej spójnych i przemyślanych.

Nowa wizja znanej opowieści

Adaptacja to zawsze wyzwanie. Dla jednych oglądanie drugi raz dokładnie tego samego w wersji aktorskiej wystarczy. Inni zechcą doświadczyć świata i opowieści w nieco nowym wariancie, aby móc z tego czerpać przyjemność. Dobrze w takim miejscu zaznaczyć czym ten konkretny Awatar jest. Bo nie jest to wierna ekranizacja animacji w kontekście chronologii. Adaptacja ta kondensuje wydarzenia z pierwszego sezonu, wplatając w to kilka opowieści z drugiego. Wynik takiego przetasowania pozwala cieszyć się nawet osobą, które wychowały się na oryginalne. Czasem jednak historia sprawia wrażenie remixu znanej opowieści. Przez to zmienia nie tylko kontekst pewnych wydarzeń, ale i ich znaczenie w całokształcie. Za przykład niech tu posłuży Jaskinia Kochanków. Gdy w pierwotnej wersji służy ona jako kamień milowy rosnącego wątku romantycznego z fundamentem w niedopowiedzeniach, tak w Netflixowej wersji nie tylko pary zainteresowanej nie ma na miejscu, ale bardzo nacięto znaczenie miłości. Winą tego jest brak jakiegokolwiek dobrze napisanego wątku miłosnego w tym serialu. Nie tak, że ich nie ma wcale, ale znikają one wraz z napisami końcowymi.

Tytułowy bohater serialu Awatar: Ostatni władca Wiatru podczas medytacji i próbie przejścia do świata duchów.

Nowy Awatar: Ostatni Władca Wiatru jest serialem o innym klimacie. Tutaj się nie dziwię, bo nawet gdy twórcy oryginału zorientowali się istnienia swojej starszej publiki, zaczęli sięgać po doroślejsze wątki. Pisząc to łatwo mi zrozumieć, że narracja dorastała z bohaterami. Netflix w tym miejscu stoi w rozkroku. Trudno mi jasno wskazać czy celowano tu w familijną produkcję, czy targetem byli nastolatkowie uciekający od młodszego rodzeństwa. Dużym dowodem na zagubienie twórców jest nieszczęsny w mojej opinii notatnik, który wpada w ręce Aanga. Główny bohater, zamiast uczyć się przez swoje błędy i dowiadywać się o poprzednich Awatarach z legend okolicznych miejsc, po prostu kartkuje kajecik. Jak zabieg tego typu sam w sobie nie uważam za zły, tak jego wykonanie jest co najwyżej leniwe. Widz po prostu wie, że ta sztuczka narracyjna istnieje. Notatnika nie widać zbytnio w kadrze, a żeby tego było mało, to czasem nowe nazwy własne padają ot tak do widza. Wiem, że ta wiedza się wzięła ze studiowania notatnika między odcinkami, ale tego nie widziałem. Zupełnie jakby ktoś na późnym etapie się zorientował, że postaci nie mają skąd czegoś wiedzieć.

Czy Awatar: Ostatni Władca Wiatru wciąga?

Skłamałbym mówiąc, że źle mi się oglądało ten serial. Awatar potrafi być ucztą dla oka. Widać to szczególnie w lokacjach, które odwiedzają bohaterowie. Projekty miast robią ogromne wrażenie i od pierwszych chwil są obietnicą wizualnego poziomu całości. I pod względem budowania przestrzeni ją spełnia. Zarówno osady z czterema domami na krzyż, jak i wielkie zurbanizowane centra są dopieszczone w detale. Specjaliści od scenografii zrobili wszystko, aby zróżnicować folklor tych miejsc. Niestety trudno jednoznacznie powiedzieć to samo o efektach żywiołów i choreografii walk. Z tych pierwszych z jakiegoś powodu najgorzej wypada wizualny aspekt posługiwania się magią ziemi. Wszystkie jej efekty cofają mnie do czasu, gdy na telewizyjne CGI patrzyło się jeszcze z politowaniem.

Książę Zuko(Dallas James Liu) trafiający na June(Arden Cho) pierwszy raz w swojej pogoni za Awatarem

Do tego sami wojownicy w mojej opinii zatracili ten ciężar, stabilność i pewną „twardość” w posługiwaniu się swoją mocą. Jeśli chodzi o wodę i wiatr, to mam mniej jednoznaczne odczucia. Kontrastem może być walka ogniem, bo ta za każdym razem wygląda zaskakująco przerażająco. Każdy z żywiołów zazwyczaj występuje przy walce i jak już zaznaczyłem, choreografia tej ma co najwyżej swoje momenty. Choć sam nie wiem, czy to nie jest bardziej wina pomysłu na nią. W oryginalne władanie żywiołami towarzyszy starciom kontaktowym. Tu brakowało tego namacalnego aspektu. Gdy już się on pojawia, to faktycznie twórcy potrafią wyjść obronną ręką, ale częściej kończy się na dwóch osobach w dużym odstępie, rzucających na przemian wymyślonymi kamieniami.

Aang(Gordon Cormier) w trakcie Stanu Awatara, który pozwala na łączność z poprzednimi wcieleniami.

Te wybicia z transu oglądania nie powinny przesłaniać całości. Nawet jeśli walka to istotna część Awatara trzeba mieć nadzieję, że w teoretycznym drugim sezonie nierówności wygładzą względem reszty. Chciałbym też w tym miejscu wspomnieć o projektach strojów. Przenoszenie wizualnych motywów animacji bywa upierdliwe. Wyczucie złotego środka jest tutaj kluczowe i nie często się udaje go znaleźć. Awatar Ostatni Władca Wiatru na szczęście to robi. Kostiumy są na tyle blisko swoich narysowanych odpowiedników, że stały fan poczuje się jak w domu. Sama piżamka Aanga jest urozmaicona jedynie o detal dodający realizmu. I na ten kierunek postawiono zazwyczaj. Wystarczająco blisko animacji, aby zaufać, że jest to sensowne ubranie, a jednocześnie daleko od przekombinowania.

Duch oryginału

Mimo różnic i kilku potknięć czuć moim zdaniem klimat materiału źródłowego. Przygody Aanga, Katary i Sokki śledzi się z przyjemnością. Zostało uchwycone to wrażenie, że za rogiem czeka coś tajemniczego i magicznego. Tyczy się to też wątków nowych, będących dodatkową ekspozycją dla fabuły czy pojedynczej postaci. Te zostały na tyle dobrze wplecione w całość, że zachodziłem czasem w głowę czy to na pewno coś nowego. Ostatni Władca Wiatru przez swoją podróż stara się zrozumieć, kim tak naprawdę jest Awatar. Ta ciągła walka między tym, jak widzą go społeczności, ludzie podążający za nim, a nawet jego poprzednie wcielenia, jest definicją tego sezonu.

Książę Zuko(Dallas James Liu) trafiający na June(Arden Cho) pierwszy raz w swojej pogoni za Awatarem

Aang, mimo że jest jeszcze dzieckiem, to szybciej doczekał się swojego kryzysu tożsamości względem animowanego pierwowzoru. Skoro mowa o tym, to nie da się nie wspomnieć o Księciu Zuko. Wygnany przez swojego ojca z Narodu Ognia, goni przez świat za legendarnym Awatarem, jeszcze zanim ten zdążył się obudzić ze snu. Jest to postać, która w całej serii przechodzi największą drogę. Nie tylko zmienia jego podejście do Awarata, ale i do całej relacji ze światem. Ewolucje te w adaptacji Netflixa z ogląda się z przyjemnością. Zwłaszcza że jest ona bardziej jaskrawa. Zuko szybciej sprawia wrażenie postaci interesującej niż zwykłego płaskiego złoczyńcy, który depta po piętach Aangowi.

Czy Awatar to Ostatni Władca Adaptacji?

Przyszłość tego serialu jest zagadką. Netflix rezygnował w swojej historii z produkcji o wiele bardziej udanych. Na nieszczęście dla Awarara jest to w mojej opinii po prostu — ok. Nie na tyle słaby, abym żałował poświęconego czasu. Nie wystarczająco dobry, aby bez zająknięcia go polecić. Na pewno nie będzie to jedna z pierwszych rzeczy, która przyjdzie do głowy, mówiąc o ofercie platformy. I mówię to z bólem, bo w Netflixowej adaptacji faktycznie widać aspekty, które zostały wykonane z głową. Scenografia, pomysł na emocjonalne prowadzenie bohaterów i rozszerzenie ich wątków są ogromnymi plusami. Niestety zawodzi wiele rzeczy pozostałych, bardziej niż pozwala na to zaufanie do twórców na poprawę w przyszłości.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Targi E3 2021 - Podsumowanie Dariusz
Interesuję się szeroko rozumianą popkulturą, ale najbliżej serca zawsze były gry. Staram się grać w najnowsze tytuły oraz nadrabiać klasyki. Od zawsze chciałem dołożyć małą cegiełkę do historii tego medium, a prowokacja do dyskusji jest chyba jedną z ważniejszych w tej dziedzinie.
Scroll to top