Oryginalny Crisis Core ukazał się w wyjątkowo ciekawym momencie. Premierę miał dekadę po kultowym już wtedy Final Fantasy VII. Oznacza to, że dla wielu fanów stanowiło to okazję do sentymentalnego powrotu do znajomego świata, ale też twórcy mogli udowodnić, jak ich umiejętności narracji wyewoluowały wraz z branżą. W końcu od lat ich gry trafiały już do globalnego odbiorcy. Wymaga to balansu między tym, co czytelne dla Japonii a reszty świata. Ja jednak zagrałem dopiero w Crisis Core Reunion, które w przeciwieństwie do remaku FFVII, bardzo wiernie trzyma się wizji oryginału. Przez brak sentymentu i świeże spojrzenie zacząłem się zastanawiać czy Reunion potrzebował czegoś więcej niż nowej paczki tekstur?
Moje zagubienie w Crisis Core
Crisis Core był dużym ukłonem w stronę siódemki. Widać to już od pierwszych chwil, gdy oglądamy bliźniaczą scenę z kultowym pociągiem. Później spotkamy jeszcze kilka podobnych motywów, które miały za zadanie pociągnąć za strunę nostalgii. Nie znaczy to, że historia przedstawiona jest zarezerwowana wyłącznie dla odbiorcy zaznajomionego z tym światem. Crisis Core, jak i oczywiście wydanie Reunion, stanowi prequel do Final Fantasy VII. Co więcej, prowadzi historię z użyciem całkowicie nowych postaci i wątków. Jak już wspomniałem, zahacza o pierwowzór, więc spotykamy znajome twarze, jednak daleko im było moim zdaniem do czegoś więcej niż gościnnego występu. Szczególne, że ich wątki w większości urywają się nagle i brak im satysfakcjonującego finału.
Jednak czy fabuła samego Crisis Core’a stoi stabilnie na własnych nogach? I zaczynając pisać to zdanie, nie spodziewałem się, że jest to tak trudne pytanie. Gdybym miał odpowiedzieć na szybko, to wydusiłbym z siebie coś w stylu — tak, ale nie do końca? Z jednej strony Crisis Core Reunion dał mi całkowicie świeży wgląd w miasto Midgar, które w remaku siódemki mogłem zobaczyć, ale nie poznać. Dodatkowo złe wcześniej organizacje nabrały rysów ludzkich twarzy, które za nimi stały, Z drugiej strony fan serwis rozwadniał bardzo wiele momentów. Z perspektywy nawet uznaje, że ta dodatkowa perspektywa, którą prequel starał się przedstawić, nie sprawia wrażenia wartościowej. Zdaje sobie sprawę, że piszę to bez znajomości oryginalnej siódemki i moja opinia i tak jest zakrzywiona przez pryzmat zniekształconej fabuły jej remaku.
Kompilacja Final Fantasy VII
Nawet jeśli staram się traktować linie fabularną Crisis Core’a jako zamknięta opowieść z kilkoma ostentacyjnymi mrugnięciami do fanów, to dalej czułem, że czegoś mi tu brakuje. Irytowało, jakbym zgubił kawałek puzzla w układance. W końcu znalazłem odpowiedź, a jest nią — Compilation of Final Fantasy VII. Projekt był próbą kapitalizacji sukcesu siódemki, rozszerzając świat pierwowzoru. Składał się on z trzech gier i jednego filmu. Na moje nieszczęście również tu gra w bardziej lub mniej widoczny sposób odnosi się do innych produkcji. Jak w wielu przypadkach można to traktować jak plus, szczególnie dziś, gdy kultura żyje kinowymi uniwersalni i koherentne tworzonymi światami, to tu trudno wyczuć intencje twórców. Wplatane nawiązania są czasem całkowicie przezroczyste dla takich osób jak ja, a innym razem, rzucane wprost. Tym drugim przykładem jest postać Cissnei z Before Crisis. Kreowana jest ona jako istotna postać w fabule Crisis Core, tylko po to, aby nie wykorzystać swojego potencjału, zostawiając więcej pytań niż odpowiedzi.
Co gorsza, szukając pomocy w swoim zagubieniu, pytałem, czy aby dowiedzieć się, o co chodzi ze wspomnianą Cissnei, powinienem zagrać w Before Crisis. Ku mojemu zaskoczeniu dowiedziałem się, że gry tego cyklu nie są ze sobą ściśle powiązane. Dzielą oczywiście świat i pewne motywy, ale traktowanie tych dzieł kultury osobno okazuje się zdrowsze niż próba ich jasnego powiązania ich. Zgaduję, więc że zarówno jak po skończeniu Crisis Core’a mam poczucie, że sylwetka Final Fantasy VII się specjalnie nie zmieniła, tak cały cykl kompilacji reaguje ze sobą nawzajem.
Co Crisis Core robi dobrze?
Niektórzy powiedzą, że to nie ma tak, że dobrze albo że nie dobrze. Z mojej perspektywy jednak główny bohater został napisany w końcu jako interesujący protagonista. Zack nie stanowi już tylko butów, w które ma wskoczyć grający, jak to było w przypadku Clouda — głównego bohatera siódemki. Widać, że projektowany był jako kontrast dla swojego poprzednika. Zack ma faktyczne cechy charakteru i nawet jeśli dziś jego reakcje sprawiają wrażenie zbytnio przerysowanych, a jego domyślną odpowiedzią na problemy jest robienie przysiadów, to trudno go nie lubić. Łatwo mu zarzucić skrajny idealizm i powodującą to naiwność, ale to już jest konwencja, którą trzeba po prostu zaakceptować. Mnie akurat takie postacie jak najbardziej przypadają do gustu. Zack należy do elitarnego ugrupowania SOLDIER. W ramach awansu na szczytową pozycję zostaje mu przydzielona sprawa masowej dezercji u flagowych członków. W ramach tej misji protagonista odkrywa nową twarz znajomej organizacji. I to jest element, który wyjątkowo mi się podoba.
Prawdopodobnie większość graczy będzie już nastawiona negatywnie do trzymającej nad miastem piecze Shinry, ale Crisis Core pozwala poznać ją od strony codziennego mieszkańca. Motyw dla graczy zupełnie odwrotny niż w przypadku perspektywy Zacka. Wszystko, dlatego że dosyć szybko mamy okazję się po wycinku miasta Midgar przespacerować. W ramach tego trafić można oczywiście na różne misje poboczne, ale skupić się chciałbym tu na prozie codziennego życia. Łatwo wtedy zrozumieć, że to zło ostateczne, na jakie Final Fantasy VII rysuje Shinre, nie jest takie oczywiste dla przeciętnych mieszkańców Midgaru. Jeśli do tego dodamy mechanikę newsletterów, do których możemy dołączyć, to ten obraz robi się jeszcze bardziej wyraźny. Widzimy, czym tak naprawdę ekscytują się ludzie, wierząc, że nic poważniejszego się nie dzieje. I tak zdaje sobie sprawę, jak ironiczny jest to wniosek na portalu poświęconym grom.
Fabularny kalejdoskop
Crisis Core to jazda bez trzymanki. Niestety w tym przypadku nie traktuje tego jako stwierdzenie pozytywne. Gra lubuje się w kreowaniu wrażenia wielkiej intrygi, aby nagle nie tylko zamykać wątki w pośpiechu, ale przeprowadzać gracza przez zwroty akcji innych zwrotów akcji prowadzących tylko do zagubienia. Ponownie uznać można, że jest to pewna konwencja, którą się lubi lub nie. Równocześnie jest to przykład tego niezdefiniowanego targetu grupy docelowej. Dla niektórych ta „Japońskość” gry, to definicja produkcji z kraju kwitnącej wiśni w okresie przełomu szóstej i siódmej generacji konsol. Dziś — dla mnie stety, dla innych może niestety — taki sposób narracji to rzadkość. Na szczęście dla Crisis Core’a, gra daje najpierw przestrzeń, aby się z nią polubić. W pierwszej połowie historii pozwoliłem porwać się tej obietnicy wspomnianej intrygi. To również był moment, w którym między misjami miałem okazję poznać codzienność Midgaru, a pompatyczne zwroty takie jak „embrace your dreams” przytulałem bez zastanowienia.
Jest to po prostu miejsce, w którym produkcja dalej rozkłada karty. Gracza do przodu pcha nie tyle, ile wiążąca się fabuła, a same postacie. Zack ma silną potrzebę wykazania się, okazjonalny mentoring ostudzający jego gorące nastawienie spotykało się z moim przytakiwaniem, a i zaskakująco ciepły wątek romansowy stał się błyskawicznie jednym z moich ulubionych tego typu w grach. Tym bardziej szkoda, że druga połowa Crisis Core’a przysłania mi wiele jego zalet. W pewnym momencie fabularnym produkcja informuje o momencie bez powrotu i wszystko zaczyna się powoli w moich oczach sypać. Tytuł przesuwa granice absurdu, do tego punktu, że już przestawałem traktować go poważnie. Gdy zacząłem być świadkiem sytuacji, w której jakaś postać ginie, ale się okazuje, że o jednak klon innego klona, który myślał, że jest jeszcze kimś innym, to uleciało ze mnie wiele uwagi. Odnoszę wrażenie, jakby nastąpił moment uświadomienia sobie, że Crisis Core nie jest JRPGiem, a slasherem, w którym nie ma tyle miejsca na tego typu wątki. W efekcie wiele zostało po prostu uciętych, a główny przyśpieszony. Świadczy o tym nawet nagły przeskok czasowy, który nie zmienia nic, poza samą informacją, że kilka postaci jest w nieco innym miejscu swojego życia.
Czy Crisis Core Reunion powinien nadpisać wydarzenia?
Prosta odpowiedź na to pytanie postawi mnie bardzo w złym świetle. Niemniej jednak odnoszę wrażenie, że Crisis Core mógłby zyskać na potraktowaniu go podobnie do Final Fantasy VII Remake i Rebirth. Zdaje sobie sprawę, jak to kontrowersyjnie może brzmieć w momencie, gdy właśnie te odstępstwa od pierwowzoru są kością niezgody fanów. Dla niektórych herezją może być, że przyjmuje stronę w tej kwestii, nie gając w oryginalną wizję twórców. Mnie po prostu Crisis Core w wielu miejscach się podoba i żałuję, że opinia ta zmieniła się z postępem gry. Jeśli dodać do tego kwestię, że i tak Remake i Rebirth zmieniają zakończenie Crisis Core, to naturalnym zdaje się wniosek, że Reunion miał tu okazję na ewolucję. Szczególnie ubolewam, bo moim zdaniem nie tak wiele trzeba by tu nadpisać, aby cała produkcja nie tylko jaśniej zdefiniowała wątek główny, ale i stała na własnych nogach jako gra. Twórcy zdecydowali się jednak na remaster co i tak z racji wielu mechanicznych usprawnień pozwala poprawić wrażenia płynące z zabawy. Może być to również duży plus, dla kogoś, kto chce jednak poznać tę oryginalną historię.
Czy świeżaczki powinny sięgnąć po Crisis Core Reunion?
Może zabarwienie tekstu o tym nie świadczy, ale naprawdę dobrze bawiłem się z Crisis Core Reunion. Dał mi wiele więcej przyjemności jako po prostu rozgrywka niż historia. Wpadłem w ciąg wykonywania pobocznych aktywności i łączenia materii do tego stopnia, że bossowie padali po kilku uderzeniach. Niestety scenariusz ze mną nie rezonował w sposób, jaki prawdopodobnie oczekiwali tego twórcy. Dopatruje się też w tym swojej winy. Zgaduje, że mogło dojść do minięcia się z oczekiwaniami. Wkładając Crisis Core Reunion do napędu, może zbytnio skupiłem się na tym, że to prequel. Spodziewałem się, że gra ta doda mi brakującej perspektywy do ogranego wcześniej Remake’u siódemki. Tego nie dostałem. Nie byłoby to złe, gdybym w zamian doświadczył innej trzymającej w napięciu opowieści. Gdy nie zostałem wynagrodzony również w ten sposób, gra zostawiła mnie z tylko i aż przyjemną walką. Uważam, więc że Crisis Core jest idealną okazją na zostanie w tym świecie jeszcze chwilę dłużej. Jednak potraktowanie tej gry jako punkt startowy w serii może dać jej mylny obraz.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!