Często nie doceniamy pracy, którą inni ludzie wykonują po to, by nam żyło się lepiej. Czy kiedykolwiek tankując samochód, przystanęliście na chwilę i zastanowiliście się, kto odpowiada za tę jakże drogocenną ostatnimi czasy ciecz, dzięki której już za chwilę ruszycie podbijać świat? Ja też nie, ale Drill Deal – Oil Tycoon od A2 Softworks, które wrzuciło mnie na kilka dobrych godzin w rolę naftowego potentata, pokazało mi, że osiem złotych za litr to pikuś przy tym, z czym na co dzień muszą zmagać się pracownicy platform wiertniczych.
Włącz myślenie
Choć nie wygląda, Drill Deal to nadzwyczaj kompetentna strategia ekonomiczna z szerokimi możliwościami rozwoju oraz masą zależności, które nieustannie należy brać pod uwagę, by nie doprowadzić koncernu do bankructwa. Brzmi to jednak o wiele straszniej, niż jest w rzeczywistości, bo tytuł ten jest mimo wszystko ukierunkowany pod zdecydowanie bardziej „casualowego” odbiorcę. Nie oznacza to jednak, że w trakcie rozgrywki można sobie po prostu wyłączyć myślenie i włączyć telewizor, celem nadrobienia zaległych odcinków serialu. Niski poziom trudności nie oznacza bowiem bezmyślnej rozgrywki.
To zdecydowanie ostatnie, co mógłbym Drill Deal – Oil Tycoon zarzucić. Jest to bowiem jeden z tych tytułów, w których bezustannie mamy ręce pełne roboty, a w naszej głowie nieskończenie przesuwa się kolejka zadań do wykonania. Nic się nie stanie jeżeli o czymś zapomnimy – nie goni nas czas, a puste konto wcale nie oznacza automatycznej przegranej. Ba, przegrać tu w zasadzie nie można. Nie zmienia to jednak faktu, że rozwój naszej platformy trzeba zaplanować, pamiętając przy tym o wspomnianych wcześniej zależnościach.
Powtórka z chemii
Początkowo jest dość łatwo. Pracownicy wiertła wydobywają ropę naftową i gaz. Gaz wykorzystujemy do zasilania generatorów prądu, ropę naftową w rafinerii przerabiamy na olej napędowy, benzynę, ciężką ropę naftową i siarkę. To jednak nie koniec, bo olej możemy jeszcze wykorzystać do produkcji lubrykantów, ciężką ropę naftową przemienimy zaś w pachnący letnimi robotami drogowymi asfalt. Część gazu warto natomiast połączyć z wodą, celem otrzymania etenu. Robi się tłoczno, prawda? A to dopiero kilka z kilkunastu rodzajów substancji, które powstawać będą na naszej platformie.
Prawdziwa zabawa zaczyna się na późniejszych etapach, kiedy na tapetę trafiają propyleny, benzeny i inne izooktany, o których mój humanistyczny mózg przed zagraniem w Drill Deal nie miał zielonego pojęcia. Ich wyprodukowanie wymaga postawienia całych łańcuchów produkcyjnych, w których skład wejdą w zasadzie wszystkie wymienione powyżej surowce. Jest to o tyle skomplikowane, że wziąć pod uwagę należy fakt, iż jedna substancja może być potrzebna do produkcji kilku kolejnych, więc rozgrywka w Drill Deal to nieustanne balansowanie pomiędzy wydobywaniem i produkowaniem a zużywaniem.
Czarne złoto
Do równania doliczyć trzeba jeszcze sprzedaż wytworzonych dóbr, bez której nie pozyskamy potrzebnych do dalszego rozwoju i działania naszej platformy funduszów. W końcu do opłacenia mamy nie tylko pensję każdego z pracowników, ale także kupno pożywienia, leków oraz potrzebnych do wznoszenia kolejnych konstrukcji bloków budowlanych. Część zarobionych pieniędzy warto też wydać na dodatkowe kontrakty oraz nowe technologie, dające nam dostęp do nowych typów budynków, ich ulepszeń, czy też lepiej wykwalifikowanych pracowników.
Panie Areczku, jakie związki zawodowe?
Jeżeli wciąż Wam mało, to powinniście wiedzieć, że również nasza siła robocza wymaga stworzenia odpowiedniej infrastruktury. Absolutną podstawą są kwatery pracownicze oraz kuchnia z bufetem, ale dobrym pomysłem jest też zapewnienie robotnikom rozrywek pokroju kina lub siłowni, gdzie będą mogli zrelaksować się po ciężkim dniu (bądź nocy, bo platforma działa w trybie zmianowym). Zestresowany pracownik będzie miał w końcu dość i po prostu odejdzie.
Warto też wybudować port strażacki oraz klinikę. Okażą się nieocenione w trakcie odwiedzin piratów z żądaniem haraczu, którego niezapłacenie poskutkuje ostrzelaniem naszej platformy i prawdopodobnie uszkodzeniem kilku budynków. Klinika uratuje też ofiary epidemii lub członków nieudanej ekspedycji na jedną z pobliskich wysepek. Warto więc mieć pod ręką warsztat oraz kilka wieżyczek, dzięki którym będziemy mogli odpłacić skubańcom pięknym za nadobne. Pomogą też w razie ataku krakena, ale już w przypadku statków-widmo bardziej przydadzą nam się działka załadowane srebrnymi kulami. Niestety, w przypadku burz, huraganów i wszelakiego rodzaju klątw lub plag możemy już tylko niwelować szkody…
Nie wszystko na raz
Jak zatem widzicie, Drill Deal – Oil Tycoon potrafi być dość zagmatwany, a my nieustannie będziemy mieć ręce pełne roboty. Wszystko to jest jednak zaprojektowane w taki sposób, że w żadnym momencie nie czujemy, że sytuacja wymyka się nam spod kontroli. Spora w tym zasługa całkiem przyjemnej kampanii, oferująca kilka ciekawych, tematycznych scenariuszy, uczących nas w nienatrętny sposób kolejnych mechanik. Dzięki temu z początku nie czujemy się przytłoczeni ilością możliwości, a pod koniec jesteśmy z grą obeznani na tyle dobrze, że ogarnięcie wszystkiego nie stanowi już dla nas tak dużego problemu.
Wiertnicze „Gdzie jest Waldo?”
Parę rzeczy mogłoby jednak zostać wykonanych lepiej, bo przez dziesięć godzin zabawy nie zdołałem chociażby przyzwyczaić się do dość mało czytelnego interfejsu gry i ciągle łapałem się na klikaniu w losowe kafle z nadzieją, że w końcu wybiorę ten właściwy. W późniejszych etapach gry problemem staje się natomiast odróżnianie od siebie budynków. Premiowana przez twórców bonusami do wydajności ciasna zabudowa, przy okazji będąca ze względu na ograniczone miejsce dość logicznym rozwiązaniem, w połączeniu ze stosunkowo minimalistycznym projektem budowli i wokselową grafiką sprawia, że notorycznie klikać będziemy po całej platformie w poszukiwaniu tej jednej rafinerii, którą chcemy ulepszyć.
Pijany magazynier
Kilka mechanik zdawało się natomiast nie działać tak, jak planowali twórcy. System reputacji, mający w teorii definiować dostępne dla naszego koncernu kontrakty, nie wpływał absolutnie na nic, więc w pewnym momencie kompletnie przestało mi zależeć, czy aby na pewno dostarczam kontrahentom tyle towaru, ile zamówili. Kasa wpadała na konto, reputacja spadała, a życie toczyło się dalej. I całe szczęście, bo ściśle związany był z tym jeszcze jeden, dużo bardziej irytujący problem.
Otóż gra podaje nam dokładne statystyki produkcji, zużycia oraz ewentualnej nadwyżki każdego z produkowanych surowców, biorąc przy tym pod uwagę część przeznaczoną na sprzedaż. Toteż w teorii, jeżeli cyferka przy ikonie substancji świeci się na zielono, powinniśmy być w stanie w pełni pokryć zapotrzebowanie platformy oraz klienta, a przy okazji co nieco odłożyć. Psikus polega na tym, że przypływający po towar statek każdorazowo wybierał całą moją nadwyżkę, a potem poinformowawszy mnie o zbyt małej ilości produktu, wlepiał kary do reputacji. Tym samym większość produkowanych dóbr po prostu rozpływała się w powietrzu, bo ani nie trafiały do klienta, ani nie były odkładane w moich magazynach. Trochę, kurczę, niefajnie…
A jeszcze tylko ten jeden budynek…
Mimo wszystko przy Drill Deal – Oil Tycoon bawiłem się nadzwyczaj dobrze. Powyższe niedociągnięcia irytowały, ale nie na tyle, by przeszkodzić mi w cieszeniu się grą, która w każdym innym aspekcie jest naprawdę udana. Przyjemna dla oka oprawa graficzna cieszy, a kontrolowanie łańcuchów produkcyjnych i likwidowanie nieustannie występujących braków w zaopatrzeniu sprawia mnóstwo frajdy, a czas zdaje się przy Drill Deal – Oil Tycoon ucieka nam przez palce. To jedna z tych gier, która notorycznie wywoływać będzie w Was syndrom jeszcze jednej tury, niezależnie od tego, czy na tycoonach zjedliście zęby, czy dopiero zaczynacie swoją przygodę z nimi.