Dwa lata temu Rockstar Games obudziło się i wybrało przemoc. Jej celem okazała się jednak nie – tak jak zazwyczaj to było – konkurencja, lecz fani, którym dobitnie udowodniono, że dla twórców ich jedyną wartością jest zawartość ich portfeli. Powiedziałem sobie wówczas, że nie będę wspierał tej żenującej farsy i po trylogię w wersji The Definitive Edition nie sięgnę. Wtem przybył Pan Netflix, który umieścił jej wersję mobilną w swoim abonamencie, ale, co ważniejsze, odpowiadali za nią już nie partacze z Grove Street Games, a zupełnie nowa ekipa z Video Games Deluxe. Nazwę mają niepozorną, ale to, jak poradzili sobie z bałaganem poprzedników, zasługuje na pochwałę.
Chyba absolutnie nikt, ze mną na czele, nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie można nazwać cokolwiek związanego z The Definitive Edition dobrym produktem. Toteż tym bardziej rad jestem, że Grand The Auto III – The Definitive Edition, które ze względów nostalgicznych odpaliłem jako pierwsze, w najświeższym wydaniu nie tylko nie wywołuje bólu zębów, ale wręcz mile łechce podniebienie słodyczą nostalgii. Żeby nie było, tytuł ten wciąż trapiony jest przez masę problemów – bohaterowie nadal wyglądają jak plastikowe lalki, rysowane w oddali budynki przypominają wojenne ruiny, a i kilku pomniejszych błędów również nie brakuje – ale Video Games Deluxe wprowadziło kilka istotnych zmian, które znacząco uprzyjemniają odbiór gry.
Dawna tragedia w nowym świetle
Tym, co – jeśli interesowaliście się temat – mogło obić się Wam już o uszy, jest poprawione oświetlenie, mające za zadanie przybliżyć estetykę Grand Theft Auto III – The Definitive Edition do tej z oryginału. Grove Street Games w kwestii oprawy wizualnej sprawiło się akurat naprawdę nieźle, więc wszystkie modele samochodów i otoczenie już dwa lata temu wyglądały naprawdę dobrze, ciesząc oczy licznymi odbiciami i po prostu przybliżając wygląd gry do jej wersji z karmionej nostalgią pamięci milionów graczy. Problemem (nie licząc wspomnianych modeli postaci i kiepskiej jakości budynków w oddali) było oświetlenie, sprawiające, że całość wypadała nieco zbyt „czysto”. GTA III wprawdzie najmniej pod tym względem oberwało, bo Liberty City nie miało aż tak charakterystycznego nastroju, jak Vice City czy San Andreas, lecz i tak odczuć można było różnicę.
Opcja klasycznego oświetlenia, którą można włączyć lub wyłączyć w opcjach, przywraca nieco tego onirycznego klimatu „trójki”. Nie jest to wprawdzie dokładnie to samo, ponieważ oryginał wydaje mi się dużo bardziej zielony i mglisty, ale całość mimo wszystko prezentuje się zdecydowanie spójniej. Nowe oświetlenie wpływa dodatkowo na widok wody czy horyzontu, co – zwłaszcza to drugie – nie brzmi jak coś specjalnie ważnego, lecz mimo wszystko podbija wizualne doznania o kilka stopni w górę. Nie obyło się jednak bez cięć. Ot, choćby zasięg rysowania cieni okazuje się śmiesznie krótki (w tunelach pod Liberty City miejscami wręcz całkowicie ich brakuje), a widoczne przez szyby wnętrza budynków pozbawiono efektu trójwymiarowości. Niemniej są to rzeczy, które nowe, klasyczne oświetlenie skutecznie wynagradza. Psikus polega na tym, że wszystkie te nowości dostępne są wyłącznie na platformach mobilnych i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle pojawią się na konsolach i PC.
Szczęście w nieszczęściu
Warto przy okazji nadmienić, że nie wszystko, co zrobiło Grove Street Games, było złe. Grand Theft Auto III – The Definitive Edition pozostaje najbardziej przystępną opcją do zapoznania się z tym klasykiem. Olbrzymią robotę robi przede wszystkim uwspółcześnione sterowanie, które może nie sprawia, że gra się w to, jak w GTA V, ale zdecydowanie poprawia komfort rozgrywki. Już sam fakt, że celowanie przy pomocy pada (sam grałem na sparowanym z iPadem kontrolerem Xboxa) spełnia współczesne standardy, a w trakcie biegania po mieście można dowolnie sterować kamerą, sprawia, że gra się nie tylko przyjemniej, ale często również zauważalnie łatwiej. Toteż misje, które w oryginale graczom konsolowym mogły sprawiać spore problemy (zwłaszcza że GTA III do dzisiaj stanowi jedną z bardziej wymagających odsłon), w odświeżonej edycji przechodzi się w zasadzie od ręki. Miłym dodatkiem jest również system punktów kontrolnych, który w razie porażki pozwala na błyskawiczne rozpoczęcie misji od nowa.
Niespodziewany powrót w dobrym stylu
Pytanie tylko, czy zapoznawać z Grand Theft Auto III jest dziś warto? Z bólem serca przyznać muszę, że raczej niekoniecznie. Jeżeli nie jesteście fanatykami retro lub z tytułem tym nie łączą Was żadne wspomnienia, to prawdopodobnie szybko odpadniecie. Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż fantastyczna produkcja, która położyła podwaliny pod kolejne odsłony tej oraz konkurencyjnych serii, ale brak w niej wielu usprawnień, które wprowadzili następcy. GTA III pod względem rozgrywki może wydać Wam się mdłe i technologicznie zacofane, a niedociągnięć tych w żaden sposób nie wynagrodzi Wam boleśnie prosta fabuła, będąca w zasadzie napędzaną monologami historią zemsty z bohaterem-niemową.
Ja, który swoją przygodę z grami rozpoczął właśnie od GTA III, bawiłem się natomiast kapitalnie, więc jeżeli macie podobne doświadczenia i chcecie wrócić do Liberty City, zrobiłbym to właśnie w tej wersji. Liberty City mimo wszystko wciąż potrafi oczarować swoim ponurym klimatem, a i rozgrywka, choć nie tak rozbudowana, jak w kolejnych odsłonach, nadal serwuje sporą dozę wolności i sporo aktywności pobocznych do zaliczenia. Zresztą samo rozbijanie się po mieście i sianie chaosu nie zestarzało się praktycznie w ogóle, toteż bez przerwy cieszyłem michę, po prostu rozbijając się po mieście, słuchając muzyki i podśmiechując się z przaśnego i często gówniarskiego humoru, płynącego z radiostacji i hasełek rzucanych przez przechodniów. Toteż dla fanów Grand Theft Auto III – The Defenitive Edition w wersji mobilnej stanowić powinno bardzo przyjemny powrót do klasyki, o ile tylko będą w stanie przymknąć oko na niedociągnięcia. Jest ich sporo, ale wbrew pozorom nie ma tragedii.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!