Grand Theft Auto: San Andreas – The Definitive Edition – recenzja (iOS). Lepiej, ale z nowymi problemami

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XSX
SWITCH
AND
iOS
San Andreas - The Definitive Edition - grafika główna

Jeżeli któraś z części odświeżonej trylogii Grand Theft Auto oberwała najmocniej, to bez dwóch zdań było to San Andreas – The Definitive Edition. Zresztą tytuł ten, pomimo statusu kultowego klasyka, od lat zmagał się ze złą passą, jeżeli mowa o wszelakich reedycjach i portach. W zasadzie chyba wyłącznie ich pierwszy mobilny port hitu Rockstara spotkał się z jakkolwiek pozytywnym przyjęciem, które niedługo później przyćmiło wydanie bazującej na nim konwersji na Xboxa 360. Pełno było w niej niedociągnięć i dziwnych decyzji, wliczając w to chociażby modele postaci wyglądające jak po solidnym woskowaniu. To jednak i tak był mały pikuś przy tym, co w 2021 roku wypuszczono z dopiskiem The Definitive Edition.

Łat sporo, ale nie wystarczająco

Odpuszczę sobie listowanie wszystkich problemów tej edycji, bo materiału starczyłoby na osobny tekst, a istnieje przecież spora szansa, że wszyscy doskonale je znacie za sprawą miliarda kompilacji, które po premierze zalały YouTube oraz pozostałe części internetu. Dla tej historii ważne jest jedynie to, że naprawy tego bajzlu podjęło się w końcu Video Game Deluxe. Ekipa ta odwaliła naprawdę tytaniczną robotę, ale choć połatali masę rzeczy, to w przeciwieństwie do GTA III i Vice City, San Andreas w wersji mobilnej wciąż pozostaje najbardziej zepsutą częścią odświeżonej trylogii.

San Andreas - The Definitive Edition - Catalina
Modele postaci wciąż pozostają mocno dyskusyjne, ale jest odrobinkę lepiej.

Mógłbym się tu pastwić nad wyciętą ścieżką dźwiękową, ale wcale nie uważam, by był to aż tak duży problem. Jasne, wielka szkoda, że nie usłyszymy tu już Ozzy’ego Osbourne’a, Rage Against the Machine czy 2Paca, lecz wciąż w stacjach radiowych znajduje się masa kapitalnych kawałków. Zdecydowanie bardziej kłopotliwy jest olbrzymi pop-up, który notorycznie uprzykrza granie. Widok modeli niskiej jakości, które nabierają szczegółów dosłownie kilka metrów przed nami mocno psuje wrażenia. Zwłaszcza że nie dzieje się to płynnie. Tutaj przypominające powojenne ruiny budowle i jeżdżące wraki samochodów momentalnie zmieniają się w ładnie wyglądające, często błyszczące pojazdy. Kiedy wyjedziemy z miasta i udamy się na off-roadową przejażdżkę, bezustannie atakowani będziemy wyskakującymi nagle krzakami i drzewami. Z kolei testy w szkole jazdy stały się teraz trudniejsze, bo rozstawionych pachołków w zasadzie nie widać, póki do nich nie dojedziemy.

Klimat starego San Andreas

Na całe szczęście są to największe problemy Grand Theft Auto: San Andreas – The Definitive Edition. Większość najbardziej medialnych niedociągnięć została przez Video Games Deluxe poprawiona, wliczając w to też sporą część modeli bohaterów. Może nadal nie są one nad wyraz piękne, a niektóre wciąż pozostały okrutnie szpetne, ale zazwyczaj wypadają dość sensownie. Zagęszczono również okalającą mapę mgłę, której pierwotnym zadaniem było zarówno oszczędzenie bebechów PlayStation 2, jak i budowanie iluzji olbrzymiego świata. W pierwotnej wersji The Definitive Edition kompletnie z niej zrezygnowano, niszcząc to piękne złudzenie. Teraz na szczęście ponownie do tego pomysłu powrócono, jednocześnie zachowując zwiększony zasięg rysowania.

San Andreas - The Definitive Edition - Grove Street
Nowe oświetlenie przywraca grze czar oryginału.

Genialnie prezentuje się natomiast nowe oświetlenie, przywracające grze czar wersji na PlayStation 2, który zaginął gdzieś we wszystkich późniejszych edycjach. Zachody słońca ponownie cieszą teraz oko zalewającym ekran pomarańczem, budując tym samym klimat gorących wybrzeży Kalifornii. Nie jest niestety idealnie, bo Grove Street Games nawywijało tak mocno, że aż usunęło większość warunków pogodowych charakterystycznych dla konkretnych miejscówek. Toteż teraz niezależnie od tego, czy zwiedzamy wybrzeża Los Santos, pustynie wokół Las Venturas, czy spoglądamy z góry Mt. Chilliad na San Fierro – pogoda zawsze będzie taka sama. Szkoda, ale przyznam szczerze, że nie jest to coś, co jakkolwiek przeszkadzałoby w czerpaniu radości z rozgrywki.

To wciąż stare, dobre San Andreas z masą przydatnych usprawnień. Dodanie koła wyboru broni i radiostacji okazuje się wyjątkowo miłym dodatkiem, choć nie aż tak, jak wprowadzenie licznych punktów kontrolnych w trakcie misji, dzięki którym w razie przegranej nie musimy wlec się z powrotem do zleceniodawcy. Nieco problematyczne okazuje się natomiast autocelowanie, które notorycznie łapało przechodniów i przejeżdżające obok samochody, zamiast prujących do mnie przeciwników. Jakkolwiek bym się nie dwoił i nie troił, nie byłem też w stanie przełączyć celowania na tryb manualny.

San Andreas - The Definitive Edition - samolot

Lepiej, ale z nowymi problemami

Jakby jednak nie było, bawiłem się świetnie, po raz kolejny śledząc przygody CJ-a z policją i trzęsącymi trzema miastami stanu San Andreas organizacjami przestępczymi. Rozgrywka wciąż niezmiennie bawi, a historia napisana jest zaskakująco zgrabnie, nawet jeśli poziom humoru bywa niekiedy żenujący. Do urządzeń mobilnych bez problemu podłączycie też kontroler, więc nie trzeba męczyć się ze sterowaniem dotykowym. Jeżeli nigdy nie mieliście okazji zagrać w San Andreas i nie widzi Wam się granie na retro konsoli, to jest to zdecydowanie najlepsza opcja na jego sprawdzenie. Zwłaszcza że Grand Theft Auto: San Andreas – The Definitive Edition na konsole i komputery nie zawiera większości usprawnień z mobilek. Dodatkowo abonenci Netflixa otrzymują ten tytuł w pakiecie, więc tym bardziej grzechem jest niesprawdzenie tego absolutnego klasyka.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top