Co by nie mówić, Sierra potrafi zaintrygować swoimi grami. Dawno już żadnego tytułu nie byłem równie ciekaw, co Quest for Glory: Shadows of Darkness. Historię powstania jego powstania przybliżyłem już w kontekście Quest for Glory III: Wages of War, więc w skrócie: pierwotnie to Shadows of Darkness miało nosić w tytule rzymską trójkę, ale zostało jej pozbawione na rzecz mającego połączyć pewne wątki Wages of War. Pozostaje tylko zapytać, co też takiego Państwo Cole’owie zaplanowali, że by historia ta miała sens, należało stworzyć dodatkową grę?
A po co to komu?
Odpowiedź jest niestety mocno rozczarowująca: absolutnie nic. Po skończeniu Shadows of Darkness trudno mi bowiem nie odnieść wrażenia, że Wages of War to w zasadzie niewiele więcej niż zapchajdziura, przy której wprawdzie bawiłem się naprawdę świetnie, ale której też zwyczajnie mogłoby nie być. Scenariusz Shadows of Darkness – nie licząc okoliczności przybycia bohatera w nowej krainie – w żaden sposób nie odnosi się do wydarzeń z poprzedniczki. Jest to o tyle irytujące, że trzecia odsłona kończyła się bolesnym cliffhangerem, zapowiadającym spore problemy dla uprowadzonego przez siły zła bohatera.
Mało tego, z punktu widzenia Wages of War, to właśnie Shadows of Darkness sprawia wrażenie stworzonego na prędko pomostu między kolejnymi częściami. Przynajmniej z początku, bo okazuje się, że nasi porywacze to straszne patałachy, nieumiejące nawet porządnie porwać zwykłego śmiertelnika. Rzucony czar nie zadziałał jak należy i w efekcie protagonista ląduje nie w objęciach śmierci, a gdzieś na bagnach odciętej od świata Mordavii.
Niby to samo, ale mroczniej
Klimat gry rzeczywiście jest cięższy niż w poprzednich odsłonach, co widać już po samej tematyce Shadows of Darkness. Mordavia wzorowana jest bowiem na Transylwanii, więc naturalnie motywem przewodnim gry są wampiry. Naśladownictwo nie ogranicza się jednak do pobratymców Draculi, bo Shadows of Darkness w całości przesycony jest wschodnioeuropejskimi klimatami i wierzeniami. Spotkamy tu więc niezbyt gościnnych ludzi z twardym akcentem, tańczących w swoim taborze cyganów, a zabraknąć nie mogło też przecież wilkołaków, szalonych naukowców i powracającej w glorii i chwale Baby Jagi.
Trudno przy tym nie poczuć pewnej nutki nostalgii do oryginalnego Quest for Glory, bo Shadows of Darkness jest mu pod wieloma względami bardzo bliskie. Przede wszystkim, Mordavię można określić mianem nieco mroczniejszego Spielburga. Ponownie naszą bazą wypadową jest miasto, którym rządzi mieszkający w pobliskim zamku władca. Oba te miejsca otaczają natomiast zielone lasy, do których lepiej nie zapuszczać się nocą ze względu na wzmożoną aktywność potworów. Powraca przy tym kilku starych znajomych, a i niektóre lokacje – jak chociażby polana Erany – wydają się stanowić odpowiedniki miejscówek z okolic Spielburga.
Niekończące się marmolenie
Niestety sama fabuła jest w moich oczach dość miałka i raczej niezbyt angażująca. Mam wrażenie, że brak tu konkretnego celu, który przyświecałby naszemu bohaterowi, a wszystkie zagadki i zadania wykonujemy głównie dlatego, że nie mamy nic lepszego do roboty. Niby są to ciekawie napisane wątki, ale jednak wolałbym, by ich poznawaniu towarzyszyło mi poczucie zmierzania ku czemuś. Powraca też niestety uzależnienie poszczególnych wydarzeń od konkretnego dnia. Dość boleśnie przekonałem się o tym, kiedy moja przygoda zakończyła się porażką, bo nie wykonałem jednego z zadań w określonym czasie. Na szczęście była to jedyna taka sytuacja, ale wciąż warto pamiętać, by często zapisywać grę.
Sporą nowością w kontekście narracji jest natomiast fakt, że Quest for Glory: Shadows of Darkness to pierwsza w pełni udźwiękowiona odsłona serii. W przepięknie fatalnej jakości można tu zatem usłyszeć chociażby nieznanego jeszcze z roli Gimliego Johna Rhysa-Daviesa jako narratora, a także debiutującą wówczas, choć cenioną dziś przez wszystkich fanów Mass Effecta Jennifer Hale. To zdecydowanie miła nowość, ale mam też wrażenie, że scenarzyści zachłysnęli się nową technologią i postanowili znacząco zwiększyć liczbę dialogów. W efekcie zmuszeni jesteśmy do słuchania (lub czytania, bo dubbing można wyłączyć) przydługawych i raczej średnio zajmujących monologów napotkanych postaci.
Trudno już było, teraz będzie łatwiej
Pewne zmiany zaszły również w mechanice walki, która notorycznie była może nie tyle najgorszym, co najbardziej bezsensownym elementem serii. Klasyczną perspektywę znad prawego ramienia bohatera zastąpił teraz widok od boku. Pozbyto się również standardowego menu ataków, oferując w zamian nieco bardziej kontekstowe ataki, które w teorii może i zapewniają płynniejszą, żywszą walkę, ale są przy tym diabelnie nieintuicyjne. Do tego stopnia, że dość szybko wykorzystałem kolejną nowinkę i przełączyłem grę w tryb „strategiczny”, który automatyzuje starcia, pozwalając jednak na określenie czy chcemy walczyć agresywnie, czy jednak postawić na defensywę.
Czego byście jednak nie wybrali, Quest for Glory: Shadows of Darkness nie powinno sprawić Wam większych problemów. To produkcja zdecydowanie bardziej przystępna od poprzedniczki, co jest dość zabawne, bo przecież według zapewnień twórców miała ona stanowić nie tylko najmroczniejszą, ale też najtrudniejszą odsłonę serii. W przypadku walki jest to jawne kłamstwo, ale w kontekście zagadek jeszcze jako tako się to sprawdza. Część z nich ociera się momentami o abstrakcję (karmienie krzaka gumowym kurczakiem, nie pytajcie), a i wprowadzanie minigierek można w pewnym sensie uznać za nowe wyzwanie, o ile tylko nie przeszkadza nam tak mocne naciągnięcie tego terminu.
A miało być tak pięknie…
Toteż w ogólnym rozrachunku, mam mocno ambiwalentne odczucia co do Quest for Glory: Shadows of Darkness. Pod wieloma względami jest to naprawdę niezła odsłona serii. Cieszy przede wszystkim interesujące miejsce akcji, pełne ciekawych wątków i bohaterów, a także nieco cięższy klimat. Nie brakuje przy tym sporej dawki humoru, a i oprawa audiowizualna wciąż trzyma równie wysoki poziom, co poprzednio.
Jednocześnie mam wrażenie, że wiele nowych elementów nie zostało do końca przemyślanych – nowemu systemowi walki brak intuicyjności, udźwiękowione dialogi nużą, a fabule brak celowości. Co gorsza, Shadows of Darkness tworzone było w pośpiechu, co przełożyło się na fatalny stan techniczny gry. Nietrudno natknąć się więc na psujące zabawę błędy (aczkolwiek wersja z GOG-a eliminuje większość z nich). Przyznam zatem, że o ile po ukończeniu Wages of War nie mogłem doczekać się dalszych przygód, tak Shadows of Darkness nie nastroiło mnie zbyt pozytywnie do Quest for Glory V: Dragon Fire. Zwłaszcza że to właśnie ona przeniosła serię w trójwymiar…