Głosy starszych fanów zostały w końcu wysłuchane i Tate Multimedia najwidoczniej postanowiło wyjść naprzeciw zarzutom o zbyt niski poziom trudności Kangurka Kao. Mogli wprawdzie w ramach jakiejś aktualizacji dodać trudniejsze warianty istniejących poziomów, zamiast wydawać bardziej wymagający dodatek, ale na bezrybiu i krab ryba. Zwłaszcza że rozszerzenie Bend the Roo’les wcale a wcale nie zostało stworzone „na odwal się”. Wręcz przeciwnie, to kawałek dobrego kodu, nawet jeśli nie wszystko w nim zagrało.
Psotliwe kraby
Olbrzymi zawodem – miejmy już tę przykrą część za sobą – jest wątek fabularny i to nawet w zestawieniu z okrutnie nijaką opowieścią z podstawki. Całość odbywa się już po jej finale, kiedy na Wyspie Hoopaloo pojawia się tajemniczy portal, przemieniający jednego z krabów w gigantyczną i żądną podboju bestię. Co gorsza, porywa on małego kangurka, więc pora po raz kolejny przywdziać rękawice i sklepać tyłki niemilcom. Punkt wyjścia jawi się całkiem nieźle, ale animowane intro i outro w formie pokazu slajdów to jedyna forma narracji, pozostająca przy okazji kompletnie nieudźwiękowiona. Trochę to przykre, że twórcy nie pokusili się o zatrudnienie nawet najtańszego narratora.
Pad w dwóch częściach
W Kangurka Kao nie gra się jednak przecież dla opowieści, a dla radosnego hopsania i łojenia tyłków, więc to raczej mało znaczący problem. Zwłaszcza że pod kątem rozgrywki produkcja Tate Multimedia zmieniła się mocno na plus. Jasne, brak tutaj nowych umiejętności, ale w każdym z pięciu dostępnych poziomów (wliczając w to kapitalną, testującą wszystko, czego się nauczyliśmy finałową walkę z bossem) twórcy bawią się konwencją, co rusz podrzucając nam nowe rozwiązania. Nie ma tu wprawdzie nic rewolucyjnego, ale poziomy toczące się w całkowitej ciemności, uciekanie przed wypełniającą etap lawą czy sekwencje z kamerą umieszczoną od boku skutecznie odświeżają mimo wszystko skostniałą formułę oryginału.
Jeżeli obawiacie się, że te pięć poziomów nie zapewni Wam zbyt długiego czasu rozgrywki, to są to obawy poniekąd uzasadnione, ale nie do końca. Bend the Roo’les zdecydowanie nie należy do najdłuższych rozszerzeń, ale też daleko mu do śmiesznej długości Oh! Well. Nowe poziomy są znacznie bardziej wymagające niż te z podstawki, więc ginąć będziecie tutaj często (ba, to właśnie w tym DLC po raz pierwszy straciłem wszystkie życia i to niejednokrotnie, dodam), więc całość powinna zająć Wam nieco ponad godzinę. Jednocześnie Bend the Roo’les przez większość czasu nie frustruje, stroniąc od nieuczciwych zagrywek, przez co czujemy, że winnymi popełnionych błędów jesteśmy my sami. Jedynym utrudnieniem, na które nie mamy wpływu, jest to, że wszystkie dodatkowe serduszka, które zebraliśmy w podstawce, zostają w dodatku wyzerowane, jako że włącza się go jako oddzielną kampanię.
Naginanie zasad ku lepszemu
Szczerze przyznam, że po zaledwie niezłym Kangurku Kao i zapominalnym dodatku Oh! Well nie zapatrywałem się na Bend the Roo’les zbyt optymistycznie. Na szczęście twórcy stanęli na wysokości zadania, oferując dużo wyższe wyzwanie, tym samym czyniąc nasze poczynania w świecie Kao zdecydowanie bardziej pamiętnymi, w czym pomaga również fakt, że każdy z poziomów zaskakuje charakterystyczną dla siebie scenerią i mechaniką. Żal, że fabułę potraktowano jeszcze bardziej po macoszemu, ale jestem w stanie przymknąć na to oko za frajdę i poczucie satysfakcji, które dał mi dodatek Bend the Roo’les.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!