Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry – recenzja (PC). Ekscytujący początek, przedwczesny koniec

Gra dostępna na:
PC
PS4
XONE
SWITCH
AND
iOS
MAC
Wet Dreams - grafika główna

Ach, Larry! Seria, która – jak mogło się wydawać – skazana jest w obecnych czasach na zapomnienie ze względu na swoje problematyczne dla wielu założenia. Jej protagonistą jest bowiem ponad czterdziestoletni prawiczek, a głównym celem do zaliczenia jest wyzwolenie się w końcu z oków dziewictwa, podpierając się przy tym nieustępliwą bajerką i desperacją. Dobrze nie wróżyły też poprzednie dwie mocno nieudane odsłony – Magna Cum Laude i Box Office Bust – które swoim prostactwem wepchnęły markę do lodówki na długie lata. Mógł to być koniec podrywacza w białym gajerze, ale niespodziewanie niemieckie CrazyBunch postanowiło przenieść Larry’ego do naszych czasów. Całkiem dosłownie, bo bohater dziwnym i niewyjaśnionym trafem przenosi się z lat 80. do XXI wieku.

Bolało cię, jak spadłaś z nieba?

Zabieg to całkiem sprytny, bo pełniący dwie funkcje. Pierwszą jest możliwość zachowania tego samego protagonisty, dzięki czemu Larry, którego poznajemy w Wet Dreams Don’t Dry to dokładnie ta sama osoba, która dekady temu „podbijała serca” dam Lost Wages (a także wielu innych dziwnych miejsc), nawet jeśli zagięcie czasoprzestrzeni następuje, zanim ten jeszcze zdołał pozbyć się swojego małego kompleksu. Nie trzeba było zatem wymyślać go od zera lub na siłę łączyć nowego mistrza podrywu ze starym, jak było to w przypadku Larry’ego Lovage’a, co z dużą dozą prawdopodobieństwa skończyłoby się tragicznie (patrz: wspomniany przed chwilą nieszczęśnik). Druga funkcja to natomiast otworzenie drogi do całego szeregu żartów i gagów, związanych ze zmianami w zawiązywaniu znajomości, związkach, podejściu do seksu i całej masie innych rzeczy, które zaszły w przeciągu ostatnich czterdziestu lat.

Wet Dreams - toaleta
Jak bajerować, to w odpowiednim momencie.

Seria Leisure Suit Larry, choć niekiedy postrzegana jako „porno gierka”, od zawsze była komedią i nie inaczej jest w przypadku Wet Dreams Don’t Dry. Amatorzy wyszukanego humoru raczej pokręcą nosem, ale jeśli bawią Was seksualne gry słowne i wszędobylskie falliczne (lub związane z innymi częściami ciała) kształty, to rechotać będziecie niczym podekscytowane żabki. Zaznaczyć trzeba jednak, że brak współudziału Ala Lowe’a – twórcy Larry’ego – wyraźnie czuć. Poziom humoru osobiście uważam za raczej prostacki i mało inteligentny. Zdarzają się lepsze żarty, ale niestety większość swoim polotem plasuje się gdzieś pomiędzy napisami na ścianie Pietrka Kogucika. Zaśmiać się zaśmiałem, januszowy uśmieszek też parę razy zagościł na moim licu, ale nawet krzak w kształcie penisa bawi wyłącznie do pewnego momentu. Lepiej wypadają żarty nieseksualnej natury, w tym liczne nawiązania do historii serii i łamanie czwartej ściany, choć i wśród nich znalazło się kilka o subtelności czołgu (ot, wystarczy wspomnieć pewnego prezydenta, który pojawia się w grze).

Chcę, żeby nasza miłość była jak liczba Pi: irracjonalna i nieskończona

Scenariusz jest zdecydowanie najsłabszym aspektem Wet Dreams Don’t Dry. W żadnym razie nie można tutaj oczywiście mówić o żadnej tragedii. Jest kompetentny i zapewnia całkiem przyjemne oraz beztroskie doświadczenie, lecz brak w tym wszystkim jakiejś głębi. Jasne, Leisure Suit Larry nigdy nie było serią o wyjątkowo wciągającej historii, więc i tutaj zbyt wiele nie należało się spodziewać. Niemniej Al Lowe potrafił ubrać te wszystkie elementy fabularne w taki sposób, że chciało się wiedzieć, co też czeka na nas za rogiem. W Wet Dreams Don’t Dry po prostu płynie się przez opowieść, nie przywiązując się zbytnio do żadnej z postaci, a sam wątek główny, związany z prototypowym PiPhone’em firmy Prune, nie posiada nawet sensownego zakończenia. Jeżeli liczycie, że Larry’ego po wszystkich perypetiach czeka jakaś nagroda (i nie, nie chodzi o tylko o seks, Lowe był ponad to), to cóż…

Wet Dreams - paróweczka
Naprawdę mowa o paróweczce.

Jesteś jak moje zgubione skarpetki. Zawsze szukam właśnie Ciebie

Rok po premierze Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry studio CrazyBunch wypuściło darmową łatkę, która z jednej strony wzbogaciła wydanie PC o obsługę kontrolerów, a z drugiej dodała epilog Happy Ending w formie osobnej „kampanii”. Była zatem szansa na to, że winy miałkiego oryginalnego zakończenia zostaną odkupione. No, nie do końca tak się stało, ba, nowe zwieńczenie pozostawia gracza z większą liczbą pytań, niż poprzednio, bo – jak domniemuję ze zdjęć kontynuacji – otwiera furtkę dla wydanego w 2020 roku Wet Dreams Dry Twice.

Wcielamy się tutaj już nie w Larry’ego, a obiekt jego pożądania – Faith Less, sekretarkę firmy Prune. Akcję Happy Ending podzielono na dwie linie czasowe. Pierwsza, najciekawsza, to w zasadzie długi dialog, w którym poznajemy początki korporacji. Druga, rozczarowująca, opowiada, co działo się z Faith niedługo po finale, przybierając przy tym nieco bardziej przygodówkowy charakter. Wolności nie mamy przy tym zbyt dużo, bo całość, niczym „Śmierć w Wenecji”, odbywa się na małej łódce pośród oceanu. „Zagadki” są wyjątkowo proste, a całość doświadczenia kończy się w zasadzie dokładnie wtedy, kiedy zaczynamy się dobrze bawić, urywając się nagle i bez sensu. Szkoda, bo zamiast zamknięcia historii, otwiera się ona na nowo.

Wet Dreams - epilog Happy Ending
Marnujecie zakończenie samemu Larry’emu, a na koniec wypuszczacie mi epilog o kobiecie w łódce!

Gdzie jest policja? Bo kradniesz właśnie moje serce.

Twórców należy natomiast pochwalić za to, jak zgrabnie przenieśli samą formułę we współczesne czasy. Wet Dreams Don’t Dry to bowiem klasyczna przygodówka w nowym wydaniu. Oznacza to bowiem, że wciąż musimy szukać na planszach elementów do interakcji, później łączyć je ze sobą w podręcznym ekwipunku lub wykorzystywać na innych przedmiotach z otoczenia (ewentualnie w akcie desperacji próbować wszystkiego na wszystkim), ale wszystko odbywa się tutaj w zasadzie kontekstowo. Lewy przycisk myszy to użycie, prawy to obejrzenie. Tyle, nie trzeba już żonglować różnymi typami interakcji ani obawiać się nagłej śmierci lub dojścia gdzieś bez możliwości powrócenia po kluczowy przedmiot, którego zapomnieliśmy zabrać, jak było to w klasycznych przygodówkach Sierry.

Będąc przy nich, nie można nie wspomnieć o cudownym zaadaptowaniu znanego fanom systemu punktów, który tutaj oznacza naszą ocenę w aplikacje Bimber (tak, chodzi o Tindera), służącej nam tutaj do poznawania nowych potencjalnych partnerów. Słodkie to i całkiem inteligentne. Szkoda jedynie, że podobnie nie potraktowano genialnego narratora z oryginalnych odsłon serii. Ten trafił tu niestety pod topór, a jego jedyną namiastką pozostaje Pi, czyli SI naszego PiPhone’a, od czasu do czasu komentująca poczynania Larry’ego i wchodząca z nim w dialog. Brak jej niestety tego samego ciętego, acz serdecznego dowcipu poprzednika. Jej wieczne poirytowanie i szczere zażenowanie szybko męczy.

Wet Dreams - aplikacja Bimber
Subtelność nie jest dominującą cechą większości żartów w grze.

Masz może mapę? Bo bez niej zgubię się w błękicie twoich oczu

Czymże byłaby jednak przygodówka, gdyby nie zagadki? Tych jest tutaj mnóstwo, ale już ich poziom jest drastycznie nierówny. Sporą ich część można rozwiązać na „chłopski rozum” lub przełączając się na nieco bardziej abstrakcyjne myślenie, bo przecież twardy ogórek można połączyć z gumową końcówką przepychaczki, by móc jej ponownie użyć. Zdarzają niestety i takie, których poziom absurdu przebija wszelkie skale, bo jak inaczej nazwać moment, w którym należy złapać szczura, wkładając śmierdzący serem wibrator do prezerwatywy i łącząc to jeszcze ze zużytą rolką papieru toaletowego? Część przedmiotów do zdobycia jest dodatkowo tak poukrywana, że za nic w świecie nie pomyślałbym, że stanowią coś więcej, niż tylko dekorację, jak chociażby metalowy stanik na jednym z zawieszonych wysoko na ścianie gargulców, do którego zdjęcia Larry musi użyć telekinezy (serio). Na papierze brzmi to śmiesznie, w rzeczywistości frustruje.

Masz niebiańską urodę! Twoje nogi pną się aż do chmur!

Kontrowersyjnie ma się również sprawa oprawy. Do tej trzeba się niestety przyzwyczaić. Osobiście byłem do „kreski” wyjątkowo sceptycznie nastawiony, ale po kilku godzinach spędzonych z grą nawet ją polubiłem. Prezentuje się to schludnie i przyjemnie dla oka, choć mimo wszystko wciąż jest dla mnie ociupinkę zbyt kreskówkowo. Złego słowa powiedzieć nie mogę natomiast o audio. Muzyka (co ciekawe, współtworzył ją Kai Rosenkranz, ten od Gothica) plumka przyjemnie, a dubbing (jest i pełna polska wersja, choć niestety użyty font nie uwzględnia polskich znaków) prezentuje się zacnie. W angielskiej wersji nawet Larry brzmi jak klasyczny Larry, choć głosu użycza mu nowy aktor.

Wet Dreams - sex shop

Ekscytujący początek, przedwczesny koniec

Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry nie jest zatem najlepszą grą w historii serii. Nie jest to też do końca dobra addycja do niej. Ot, po prostu kompetentny produkt ze swoimi problemami, który mimo wszystko stanowi całkiem niezły wybór, kiedy chcecie się wieczorem zrelaksować po długim dniu. Fani klasyki nie powinni się jednak spodziewać, że Wet Dreams Don’t Dry pozwoli im poczuć to, co czuli za czasów Ala Lowe’a. Można zatem sprawdzić, ale bez nastawiania się na cokolwiek, co zapadnie w Waszej pamięci na dłużej. Potraktujcie to jako bardziej jako niezobowiązujący romans, aniżeli szansę na płomienną miłość.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top