Martha is Dead – recenzja. Masakra w Toskanii

Martha is Dead grafika główna

Toskania. Lato 1944 roku. Rzucane przez drzewka pomarańczowe cienie delikatnie chłodzą rozgrzany przez słońce kamień niedużej willi. Na murku przed domem siedzi wróbelek, poćwierkując radośnie i z zaciekawieniem przyglądając się młodej dziewczynie, mierzącej do niego z przedziwnego urządzenia, które nagle wydaje z siebie huk, poprzedzony równie niespodziewanym błyskiem. Giulia, bo tak ma na imię owa dziewczyna, wydaje się niezwykle zadowolona ze zrobionego właśnie zdjęcia. Jej mina nagle rzednie, a całą tę sielankę przerywa nagłe zrozumienie, że jej siostra Martha nie żyje…

Skradzione życie

To jednak tylko początek kłopotów Giulii, bo to właśnie ją włoskie studio LKA Games postanowiło uczynić główną bohaterką swojego horroru psychologicznego Martha is Dead. Scenarzystom zdecydowanie należy się olbrzymi kudos, bo pomysł na historię jest wręcz przerażająco wyśmienity. To właśnie Giulia, fotografując wczesnym rankiem okolice pobliskiego jeziora, zauważa ciało Marthy, dryfujące ponuro w wodzie. Bez zastanowienia rzuca się swojej siostrze bliźniaczce na pomoc. Jest już jednak za późno, bo kiedy w końcu wyciąga ją na brzeg, Martha już nie żyje. Co gorsza, ponury chichot losu sprawia, że rodzice dziewczyn, którzy wkrótce pojawiają się na brzegu, po raz ostatni mylą je ze sobą.

Martha is Dead baba śpi
Jakby spała…

Opowieść snuta w Martha is Dead to bowiem opowieść wielowarstwowa i dotykająca zaskakująco wielu tematów. Tym głównym jest oczywiście motyw kradzieży tożsamości oraz idących za tą decyzją psychologicznych konsekwencji, z którymi mierzyć musi się później udająca Marthę Giulia. Zabraknąć nie mogło również wątku paranormalnego, związanego z lokalną legendą o zamieszkującej wyspę na jeziorze Białej Damie. Nie sprowadzono jej na szczęście wyłącznie do roli straszaka, a uczyniono z niej bezustannie przewijający się w tle motyw, który równie dobrze może być wytworem wyobraźni popadającej w szaleństwo Giulii.

To jedna z tych historii, które nie prowadzą gracza za rękę, pozwalając mu na wyciągnięcie własnych wniosków i samodzielne odpowiedzenie na pojawiające się w trakcie gry pytania. Wprawdzie dostajemy sporo informacji, mających nam w tym pomóc, ale ze względu na zawiłość opowieści oraz fakt, że Giulia jest raczej mało wiarygodnym narratorem – wciąż to do nas należy interpretacja. Sprawia to, że fabułę Martha is Dead chłonie się z olbrzymim zaciekawieniem, a odkrywanie kolejnych tajemnic tej przejmującej historii sprawia mnóstwo frajdy.

Martha is Dead podglądanie
Wnętrza wyglądają naprawdę zjawiskowo…

Coś więcej niż tylko spacer

Swój udział w tej kwestii ma też poniekąd rozgrywka, bo LKA Games nie stworzyło po prostu kolejnego „symulatora chodzenia”. Choć wciąż na szwendaniu się po okolicy spędzamy znaczną ilość czasu, twórcy nie bali się eksperymentować i upchnęli w Martha is Dead całkiem sporo urozmaicających przygodę mechanik, które perfekcyjnie wpasowują się nie tylko w klimat opowieści, ale również w jej realia.

Bez dwóch zdań najistotniejsza jest fotografia, pozwalająca nam na zabawę starożytnym z naszej perspektywy aparatem. Zanim jednak będziemy mogli zrobić zdjęcie, należy odpowiednio skalibrować ustawienia przybliżenia, ostrości, przesłony, nałożyć odpowiednie filtry lub zamontować dodatki, pokroju statywu lub lampy błyskowej. Same fotografie należy potem jeszcze wywołać, bo przecież nie mamy tu do czynienia z polaroidem. Wszystko to jest dość proste i intuicyjne, ale jednocześnie sprawia, że w mechanikę tę łatwo jest się wkręcić.

Martha is Dead rower
…ale i toskańskim krajobrazom nie można odmówić piękna.

Pomysł dobry, ale realizacja…

Nie zawsze jednak było równie kolorowo. W pewnym momencie historii jesteśmy poproszeni przez lokalną grupkę rebeliantów o nadanie telegramu z informacjami pozycji stacjonujących w okolicy niemieckich oddziałów. W większości innych gier bohaterka zrobiłaby to automatycznie, ale LKA Games postanowiło nauczyć nas czegoś nowego i samemu rozgryźć sposób działania tego urządzenia. Przyznam, że chwilę zajęło mi jego zrozumienie, ale kiedy już odpowiedni trybiki w mojej głowie zaskoczyły, wklepywanie kolejnych kodów alfabetem Morse’a okazało się nad wyraz satysfakcjonującym. Problem w tym, że twórcy nie wiedzieli, kiedy odstawić tę mechanikę na półkę, więc dość szybko satysfakcja ustępuje miejsca zniecierpliwieniu.

Podobnie ma się sprawa z dość mocno zajawianym teatrzykiem kukiełkowym, który pojawia się w dalszej części historii, mając na celu pomóc Giulii w dopowiedzeniu sobie pewnych spraw. Na papierze może się to jawić jako świeże podejście do opowiadania o przeszłości bohaterów, ale w rzeczywistości wygląda to tak, jakby twórcom zabrakło budżetu na cokolwiek innego. Gdybym nie został do brania udziału w tych przedstawieniach przez grę zmuszony, najprawdopodobniej szybko dałbym sobie z tą mechaniką spokój.

Martha is Dead make-up
Tej oraz kilku innych scen nie zobaczą gracze PlayStation – Sony postanowiło je bowiem ocenzurować.

Toskańskie piękno

Pod względem audiowizualnym Martha is Dead to absolutny majstersztyk. Lokacje wyglądają po prostu zjawiskowo, ciesząc oko wysokim poziomem detali oraz kapitalną grą światłem. Growa wersja Toskanii zachwyca niezależnie od tego, czy zwiedzamy pobliski las, wnętrze naszej willi, czy spalone słońcem, pełne sadów wzgórza Toskanii. Dorzućcie do tego wybrzmiewające z domowego radia włoskie szlagiery z tamtych lat oraz KONIECZNIE włoski dubbing, a zrozumiecie, że łatwo jest się w tej grze zakochać. Wprawdzie znalazło się miejsce na parę zgrzytów, jak choćby fatalne odbicia w połyskliwych powierzchniach, ale nie zmienia to faktu, że Martha is Dead wygląda po prostu przepięknie.

Kłopoty w raju

Nieco gorzej jest od strony technicznej, bo w trakcie zabawy natknąłem się na dość sporą liczbę błędów. Te mniejsze pokroju lekko lewitującego roweru nie wpływają znacząco na odbiór, wywołując jedynie uśmiech politowania. Zdecydowanie bardziej problematyczne były momenty, w których Martha is Dead potrafiła uniemożliwić mi dalszy progres, kiedy po jednym z przerywników słuchawka telefonu zawisła na stałe w powietrzu lub kiedy w trakcie marionetkowego spektaklu przestały pojawiać się kolejne akcje do wykonania. Zdarzyło mi się zaciąć na drzewie, po zejściu o kilka kroków z leśnego traktu. Za każdym razem pomagało wczytanie poprzedniego zapisu, ale wciąż pozostawia to pewien niesmak. Martha is Dead na Xboksie Series X lubi sobie też niestety chrupnąć, niezależnie od wybranego trybu wyświetlania grafiki – 4K lub nieco płynniejszego 1080p.

Na wyróżnienie zasługuje też jakość polskiego tłumaczenia, które jest tak złe, że aż wygląda to na zemstę za brak włoskiego dubbingu w Dying Light 2. Najbardziej dotknęło mnie to w trakcie wspomnianej wcześnie zabawy w telegrafowanie, kiedy to po licznych nieudanych próbach nadania wiadomości i finalnym przełączeniu języka na angielski, okazało się, że polska wersja językowa ma w sobie tyle niespójności i ordynarnych błędów, że podążając za jej wskazówkami, wiadomości tej po prostu nie nadamy. Co więcej, niektóre podpowiedzi z jakiegoś powodu w ogóle się nie wyświetlają, więc mniej obyci w językach sami będą musieli dojść do sposobu działania telegramu.

Tylko dla dorosłych

Na całe szczęście wszystkie te problemy koniec końców nie wpłynęły na mój odbiór Martha is Dead i wciąż uważam ją za naprawdę świetny horror psychologiczny z kapitalnym pomysłem na opowieść. Warto w tym miejscu zaznaczyć jednak, że nie jest to gra dla wszystkich, bo znalazło się tu wiele naprawdę drastycznych i wręcz obrzydliwych scen, w których bierzemy czynny udział. Jest to zatem gra wyłącznie dla dorosłych i wyłącznie dla osób o mocnych żołądkach, więc jeżeli czujecie, że widok okaleczonych ciał to dla was za dużo – odpuśćcie lub sięgnijcie po ocenzurowaną wersję na konsole PlayStation. W przeciwnym razie zachęcam do sprawdzenia, bo Martha is Dead to w moim odczuciu jeden z ważniejszych indyków tego roku.

Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Wired Productions.

Gameplay

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top