Jeżeli patrząc na towarzyszące tej recenzji zdjęcia, Waszym pierwszym skojarzeniem jest Pac-Man, to… jesteście w błędzie. Zamysł jest wprawdzie dość podobny, bo obie te gry polegają na nawigowaniu po zawiłym labiryncie i jednoczesnym unikaniu czyhających na gracza przeciwników. Jednak bohaterowie Maze Craze nie mają na celu zebrania wszystkich znajdujących się na mapie kropek, lecz znalezienie wyjścia z „labiryntu bloków mieszkalnych” i ucieczkę przed polującymi na nich policjantami, stąd tytuł. Tak przynajmniej opisywali to twórcy w dołączonej do gry instrukcji.
Trójkąty i kwadraty
Żeby w poruszających się po ekranie krzyżykach i kwadracikach dostrzec złodziei i policjantów trzeba oczywiście nawet nie otworzyć, ale wręcz wytrzeszczyć oczy wyobraźni. Wizualnie Maze Craze jest nie tyle niespecjalnie ładny, ile raczej męczący. Moja żona, z którą wspólnie ogrywaliśmy ten tytuł (można grać samemu, ale nie ma to zbyt wiele sensu), odpadła szybko właśnie przez to, że plączące się na telewizorze ściany labiryntu w pstrokatych kolorach wybitnie męczą wzrok i sprawiają, że już po kilku rundkach można dostać oczopląsu.
Panie władzo, jo nie chcioł
Szkoda, bo sama rozgrywka broni się całkiem nieźle. Jest to swego rodzaju wyścig, w którym wygrywa ten gracz, który jako pierwszy odnajdzie wyjście z labiryntu. Gra posiada przy tym kilka wariacji. W najbardziej podstawowej należy tylko dotrzeć do końca trasy, ale kolejne tryby sprawią, że będziemy musieli unikać policjantów lub wręcz przeciwnie, przed wyjściem z labiryntu należy pojmać plądrujących miasto rabusiów. Dodatkowo niektóre wariacje czynią część mapy niewidzialną. Może to się wydawać interesujące ale w moim odczuciu nie ma większego sensu, o ile ktoś nie lubi błądzić po omacku
Dżojstik największym złoczyńcą
Klasycznie, jak przy recenzji w zasadzie każdej gry na Atari 2600, największym problemem Maze Craze jest kontroler. Atarowski dżojstik sprawia, że nawigowanie po ciasnych uliczkach labiryntu to mordęga, a wejście w konkretny zaułek to momentami wyczyn, wymagający kilkunastu prób. Wyobraźcie sobie, gdybyście grali w Pac-Mana, a gra reagowała na Wasze komendy z półsekundowym opóźnieniem. Frajda, że ho-ho. Dodajcie do tego istną kakofonię, płynącą z głośników telewizora. Twórcy stwierdzili, że każde dotknięcie ściany powinno skutkować piskiem.
Kwadratowi policjanci
Efektem jest foniczny chaos, który w połączeniu z wywołanym przez warstwę wizualną oczopląsem i problematycznym sterowaniem sprawi, że zwariujecie. Chciałbym, by każda produkcja z tamtych lat broniła się z taką gracją, jak Adventure czy wspomniany już wielokrotnie Pac-Man, ale niestety Maze Craze jest żywym dowodem na to, że spora część z nich obecnie zakrawa na niegrywalność. Tytuł ten wprawdzie można odpalić na parę rundek i pobawić się chwilę, ale pytanie brzmi: po co? Jeżeli macie ochotę na zwiedzanie labiryntu, to zdecydowanie lepiej poganiać się z kolorowymi duszkami.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!