Prosto z mostu. Monster Hunter Rise nie zawodzi, a pod pewnymi względami jest nawet lepsze, niż Monster Hunter World. Przeniesienie gry na nowy silnik okazało się dobrym pomysłem, bo dzięki temu tytuł prezentuje się fenomenalnie na Nintendo Switch. Podobnie jak w przypadku poprzedniej odsłony, tak i tutaj mam zamiar spędzić naprawdę sporo czasu. Licznik przekroczył już 30 godzin, a to dopiero początek. Rise wciąga na całego i pozwala delektować się każdym aspektem. Nigdzie mi się nie spieszy, stąd też nie jest to recenzja, a jedynie opinia dotycząca tej gry. Zapraszam!
Polowanie na wielkie potwory
Gdyby ktoś nie wiedział, czym jest omawiany tytuł, to najprostsze wyjaśnienie macie poniżej. Zadaniem gracza jest przede wszystkim walka z dużymi kreaturami na danych mapach. Możemy to robić solo lub w co-op’ie. Jeżeli brakuje chętnych do wspólnej zabawy, to naszej postaci mogą towarzyszyć pomocnicy w postaci Kumpsa i Koleżkota. Oba zwierzaki to cenni sojusznicy, którzy nie raz uratują nas z opresji. Ten pierwszy pełni również rolę wierzchowca, dzięki któremu szybciej poruszamy się po danej lokacji.
Jeżeli chodzi o fabułę, to takowa oczywiście jest, ale nie spodziewajcie się poziomu rodem z Mass Effect czy serii Wiedźmin. Wątek główny spełnia swoją podstawową funkcję, aby gracz wiedział, dlaczego w ogóle musi walczyć lub polować na potwory. Mimo wszystko, to jedynie tło, a całość skupia się na rozbudowanej rozgrywce. Ta natomiast jest trochę skomplikowana i trzeba poświęcić kilka godzin, aby poznać wszystkie podstawy. Nie zmienia to jednak faktu, że tytuł potrafi mocno zaangażować odbiorcę.
Monster Hunter Rise — jeszcze jeden potwór
Syndrom jeszcze jednego questa powinien być Wam znany. Dotyczy w sumie wielu gier. W tym przypadku możemy mówić o jeszcze jednym polowaniu. Kiedy człowiek złapie bakcyla to ciężko jest się oderwać. Niektóre potyczki potrafią trwać dość długo, bo mamy do schwytania więcej niż jedną bestię. Oprócz tego oponenci lubią sobie wędrować po mapie, więc nie jest tak, że bijemy się z nimi ciągle na jednym skrawku mapy. Zadania mają określony czas, ale rzadko kiedy może go Wam zabraknąć. Prędzej przeciwnik Was pokona odpowiednią ilość razy, niż licznik się skończy.
No dobrze, ale co jest takiego angażującego w tych potyczkach? Odpowiedź wcale nie jest taka prosta, bo pewnie każdy trochę inaczej na to patrzy. W moim przypadku to chęć udziału w starciach, gdzie każdy wróg to tak naprawdę Boss. Należy nauczyć się jego ataków, poznać słabości, przystosować ekwipunek i zabrać ze sobą odpowiednie przedmioty. Mamy do dyspozycji różne pułapki, mikstury, wybuchające beczki, proszki i wiele więcej. Rise oferuje ogromną gamę przeróżnych rzeczy, z których możemy korzystać. Dlatego wyruszenie na polowanie to taka prawdziwa „wyprawa”, do której należy się przygotować.
Miecze, sztylety, łuki i wiele więcej
Wachlarz broni w Monster Hunter jest naprawdę bogaty, dzięki czemu każdy znajdzie oręż dla siebie. Najlepsze jest jednak to, że wszystkie oferują nieco inną zabawę. Wybierając Glewię z Kinsektem, możemy wyskakiwać w powietrze, aby nie tylko atakować, ale również unikać ataków. Dzierżąc wielki miecz dwuręczny, jesteśmy w stanie odciąć danemu potworowi ogon i zadawać pojedyncze mocne obrażenia na bliskim dystansie. Decydując się na łuk, stawiamy na walkę z większej odległości, ale również dużą mobilność na mapie. To jedynie kilka przykładów, ale powinny Wam przybliżyć, jak mocno dana broń wpływa na gameplay. Jeżeli dany oręż Wam nie przypasuje, nie ma problemu, aby takowy zmienić na zupełnie inny.
Zanim jednak ruszycie w bój, warto odwiedzić arenę treningową, aby nauczyć się podstawowych ruchów. Przeskakując ze sztyletów na długi miecz samurajski, możecie szybko poczuć zdezorientowanie. Rise, zresztą jak cała seria, wymaga od gracza więcej zaangażowania. To nie jest proste klikanie myszką po mapie czy bezmyślne atakowanie w miejscu. Każdy potwór zachowuje się inaczej, potrafi nałożyć na postać różne statusy, a i środowisko, w którym walczymy również, ma znaczenie. Nie oznacza to jednak, że gra jest jakaś szalenie trudna, bo wcale tak nie jest, ale wymaga od odbiorcy określonych działań.
Lepiej lub inaczej niż w World
Nowa odsłona niesie ze sobą pewne zmiany. Są robaczki, które pozwalają nam dostać się w różne miejsca. Można podróżować na Kumpsie, animacje zbierania zostały skrócone, a pewne przedmioty można kupić, a nie jedynie tworzyć. Teraz nie przyczepiamy się do stwora, tylko możemy go dosiąść i przez chwilę kontrolować. To właśnie wtedy da się go zmusić do walki z inną kreaturą bądź walnąć nim o ścianę w celu osłabienia.
Wymagane do zabicia małe stworki od razu widać na mapie, tak samo niezbędne przedmioty. Koniec z szukaniem, gdzie co jest. Nowe mapy też wydają mi się bardziej atrakcyjne. Są nieco mniejsze niż te w World, ale nie mam uczucia biegania po labiryncie. Nie można też zapomnieć o walkach Furii, czyli pewnego rodzaju Tower Defense. W sumie to taka jedna wielka bitwa z wieloma potworami, gdzie rozstawiamy pułapki, działka i inne, aby zatrzymać falę wrogów. Zmian oraz nowości jest sporo i uważam, że wszystkie są na plus.
Czy warto zagrać w Monster Hunter Rise?
Tytuł ma wysoki próg wejścia, wiele mechanik, setki przedmiotów, system walki, którego trzeba się nauczyć, dlaczego więc ktoś ma sięgnąć po ten tytuł? Całość na początku może przytłaczać, ale warto podejść do tego na spokojnie. Trzeba podjąć decyzję, że to tytuł, który wymaga czasu, dużo rzeczy dzieje się o wiele wolniej. Nie można się jednak zrażać. Tutaj z pomocą przychodzi polonizacja. Rise jest w pełni po polsku oprócz voice actingu, co bardzo pomaga.
Sama społeczność serii jest również ogromna, nawet w naszym kraju znajdziecie bez trudu ludzi, którzy mają ten tytuł. Można pytać, oglądać filmiki na YouTube i wiele więcej. Kiedy nie możecie poradzić sobie z potworem, bez trudu założycie lobby i spróbujecie ponownie z innymi. Kiedy człowiek pozna podstawy, jest ogromna szansa, że zostanie w grze na dłużej. Warto dać jej szansę, bo seria ewoluowała i jest ogólnie bardziej przystępna niż kiedyś.
Gdzie kupić?