W naturze ludzkiej leży opieka. Jeśli coś, czym się zajmujemy jest urocze tym lepiej. Udowodniło to już niegdyś Tamagotchi. Opieka okazała się bardzo przyjemną formą zabawy i wiele gier później zaczęło szukać podobnych rozwiązań. Jedni stawiali głównie na słodkie stworki, inni skupili się na aspekcie dobrej opieki. Miejscem, z którego pochodzi najwięcej takich treści, jest oczywiście Japonia. Do naszego kraju z różnych względów, trafia tylko cząstka gier z tamtego rejonu świata. Przez to wielu franszyz nawet nie mogliśmy spróbować.
Jedną z takich gier jest Monster Rancher, który mimo kręcenia się w napędach PlayStation, nigdy do Polski tak naprawdę nie dotarło. Nie wspominamy o tej serii bez powodu. Dzięki temu, że w Internecie bariery są co najwyżej umowne, polscy gracze mają możliwość zagrać w nią już teraz. Zanim jednak pojawi się nasza recenzja, postanowiliśmy przybliżyć wszystkim tę markę.
Monster Rancher z innym podejściem do cyfrowego podopiecznego
Pierwsze zetknięcie z grą budzi pewne skojarzenia. Na szczęście szybko okazuje się, że „stworkowa natura” gry jest zupełnie czymś niż to, do czego możemy być przyzwyczajeni. Koncept gry jest dosyć prosty. Wychowujemy na swoim ranczu jednego z dostępnych potworów. Opiekując się nim od pojawienia się na świecie aż do śmierci stwora, wpływamy na pewne statystyki. Zestaw tygodniowych zajęć dla podopiecznego nie tylko pozwoli mu zwiększyć np. siłę, ale też zarobić. Utrzymanie stworzonka w końcu kosztuje. Jedzenie i nieprzewidziana hospitalizacja mogą pociągnąć po kieszeni.
Seria ma wbudowanie systemy RPG, ale jeśli obawiacie się grindu i losowych walk turowych to jesteście bardzo w błędzie. Monster Rancher skupia się na aspekcie opieki. Choć głównym celem jest faktycznie zwycięstwo na arenie, satysfakcjonujące wyniki osiągamy przez ćwiczenia, a nie same starcia. Ruszając w bój, sprawdzamy jedynie, czy trening stwora przyniósł oczekiwane efekty. Nie można też z nim przesadzić. Jeśli gracz jest zbyt surowy dla stwora ten, żyje krócej, niż by mógł.
Co wyróżnia Monster Ranchera?
Główną atrakcją serii jest bardzo niecodzienny sposób przyznawania stworzeń. Te, zamiast wybierać z dostępnej listy, łapać, czy kupować, odkrywa się, patrząc na naszą kolekcję płyt. Otóż tak! Monster Rancher odczytywał dowolną, podmienioną płytę w napędzie i na podstawie zapisanych w niej danych, generował potwora. Oczywiście istnieją one już w grze, płyta określa tylko typ, rodzaj i budowę stwora. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwowzór w latach 90 potrafił rozbujać tym wyobraźnię. Szczerze nawet dziś jest to na tyle niecodzienny zabieg, że dalej robi wrażenie.
Godne uwagi jest to, że twórcy pokusili się o kilka sprytnych zabiegów. Wkładając płytę z muzyką świąteczną, ujrzymy stworka w przebraniu Mikołaja. W późniejszych latach tę niecodzienną właściwość serii wykorzystywano do promocji wydań płytowych innych dzieł. Otóż część niepowtarzalnych stworów można było zdobyć tylko, chwytając po dany film. Wydanie płytowe drugiej części Harry’ego Pottera pozwalało, odblokować w grze specjalną sowę imieniem OwlDen. Podobno jest ona nawet przypadkowo zamienionym nauczycielem z magicznej szkoły.
Seria w innym medium
Wiele zabawek wykorzystywało seriale animowane jako cichą reklamę produktu. To samo zdarzyło się z grami. Do dziś większość osób uważa, że wiele zabawek było tworzonych w oparciu o animacje, a nie odwrotnie jak to było naprawdę. To tylko pokazuje, o ile większy wpływ wywierało to, niż zwykły materiał w paśmie reklamowym. Taktyki tej próbowano również z serią Monster Rancher. W 1999 r. przygotowano anime adaptujące grę na mały ekran. Zostały przygotowane 73 odcinki. Te były emitowane głównie w Japonii i Ameryce. Popularność serialu nie była nigdy wybitna, ale jak widać po ilości odcinków, zgarnął on swoją widownię. W sieci pojawiają się nawet głosy, że po takim czasie dalej anime się broni i można się przy nim dobrze bawić.
Głównym bohaterem serialu jest Genki Sakura. Wygrywa on turniej związany z grą i w nagrodę dostaje specjalną płytę odblokowującą wyjątkowego potwora. Po użyciu dysku w napędzie bohater zostaje wciągnięty do samej gry. Tam wraz z poznaną Holly i gromadą potworów wyruszają w celu odnalezienia legendarnego Feniksa. Ognisty ptak ma być kluczem do przywrócenia ładu w krainie. Widać, że twórcy starali się stworzyć jak najwięcej analogii między tymi dwoma działami. W serialu przewija się wiele potworów kojarzonych z gry, występuje zjawisko łączenia ich i przyzywania z tajemniczych płyt. Choć każde z dzieł powinno się traktować raczej osobno, oba warte są uwagi.
Monster Rancher na różnych platformach
Podczas gdy kolejne konsole pojawiały się na rynku, twórcy nie próżnowali. Seria znalazła swoje miejsce, zarówno na konsolach Sony, jak i Nintendo. Aktualnie liczy ona czternaście osobnych gier. Początek cyklu miał miejsce się w 1997 roku na oryginalnym PlayStation. Na kontynuacje nie trzeba było długo czekać. Już dwa lata później pojawiła się kontynuacja. Ta oczywiście dopieściła formułę gry. Pewne mechaniki zostały usunięte, a inne przebudowane. Hodowla też zaczęła w każdym aspekcie wykorzystywać animacje 3D, na które pozwalał system.
Trzecia część cyklu była pierwszą, która zaczytywała dane z płyt DVD. Wszystko to ze względu na czytnik umieszczony już w konsoli PlayStation 2. Kilku następców serii pojawiało się jeszcze przez jakiś czas na duże konsole. Niestety Monster Rancher po osiągnięciu w pewnym czasie momentu szczytowego swojej popularności, zaczęła tracić. Komercyjnie i krytycznie seria przestała satysfakcjonować strony i powoli zaczęła znikać z ust kogokolwiek.
Co z konsolami przenośnymi?
Zanim to nastąpiło, odbyło się kilka romansów z platformami przenośnymi. Game Boy Advance pozwalał zabrać swoje ranczo w podróż. Niestety cecha rozpoznawalna serii nie była możliwa do zaimplementowania tutaj. Twórcy, zamiast z niej rezygnować, przekuli ją w coś podobnego. Monster Rancher Advance, jak i sequel pozwalały na tworzenie potworów na podstawie systemu haseł. W najbardziej podstawowym ujęciu mogliśmy wpisać imiona naszych bliskich i uzyskiwać tajemnicze potwory.
Na bardziej zaawansowanym szczeblu gracze, będą łączyć wybrane symbole w celu uzyskania stwora konkretnego typu lub budowy. Produkcja wydana na konsoli Nintendo DS szła krok dalej. Tam gra traktowała jako fundament dźwięki przechodzące przez wbudowany mikrofon lub kilka machnięć ekranu dotykowego, aby stworzyć podopiecznego.
Szał na karcianki
Okolice roku 2000 obfitowały w nowe gry karciane. Na tę falę wskoczyła też omawiana dziś marka. Początkowo z podtytułem Battle Card gra pojawiła się na konsolę Game Boy Color, później z dodanym jeszcze Episode II na pierwsze PlayStation. Odbiór spin offu był jednak wyjątkowo mieszany. Gra przyjęła na siebie wiele średnich ocen. Gotowy system został wydrukowany i oddano graczom możliwość zmierzenia się w karcianym pojedynku bez sięgania po konsole. Mimo że teraz o systemie tym mało kto wspomina i leży on z wieloma zapomnianymi w cieniu największych, łatwo znaleźć w sieci opisy nostalgicznych powrotów.
Co teraz z Monster Rancherem?
Pytanie to towarzyszy mi cały czas, gdy piszę ten tekst. Seria, choć nigdy nie dorównała największym, zebrała swój wierny fandom. Łatwo powiedzieć, że Monster Rancher ma dziś najlepsze lata za sobą. Mimo tego odnoszę wrażenie, że naprawdę niewiele trzeba zrobić, aby wróciła, przerastając nawet poprzednie podejścia. Gracze zainteresowani lub chcący posmakować słodyczy sentymentu mają na to wiele możliwości. Na smartphonach, komputerach i Switchach bardzo łatwo można sięgnąć po cyfrowe odsłony pierwszych dwóch odsłon. Choć tym pakietem zajmiemy się sami już niedługo, może to oznaczać badanie zainteresowania przez samego wydawcę. Myślicie, że warto dać szansę serii Monster Rancher?