Ostatnio poszukiwałam tytułu, który jest dynamiczny, szybki, przyjemny, pozbawiony skomplikowanych wątków, coś w rodzaju lekkiej gierki do odstresowania się po ciężkim dniu. Natrafiłam na Project Warlock i przyznam, że zaintrygował mnie.Na pierwszy rzut oka spełniał dosłownie wszystkie moje wyżej wymienione zachcianki. Zagrałam, sprawdziłam i z miłą chęcią opowiem Wam nieco więcej na temat Project Warlock.
Karabinek robi pif paf
Project Warlock to nic innego jak pierwszoosobowa strzelanka (czyli najprościej mówiąc – FPS) z dynamiczną akcją oraz pikselową grafiką rodem z lat 90. ubiegłego wieku. Naszym zadaniem jest siekanie przeciwników, zdobywanie nowych broni, które ułatwiają nam przechodzenie późniejszych etapów oraz poszukiwanie kolorowych kluczy, aby otwierać zamknięte wrota prowadzące w głąb kolejnych poziomów. Fabuły tutaj nie ma… prawie. Po zakończeniu większego etapu otrzymujemy parę zdań na temat tego co dokonaliśmy oraz co ewentualnie nas czeka i to w sumie tyle. Tytuł zdecydowanie bardziej skupia naszą uwagę na rozgrywce, mechanice niż jakiejkolwiek historii, dzięki czemu możemy bez zbędnych historyjek oddać się rozwalaniu, siekaniu lub wysadzaniu przeciwników.
Podczas przygody będzie nam dane odwiedzić 5 światów: Średniowiecze, Antarktydę, Egipt, Przemysł oraz Piekło. Każdy z nich dodatkowo składa się z pięciu mniejszych lokacji, gdzie obecne są poziomy od 1 do maksymalnie 4. Warto zaznaczyć, że krainy różnią się od siebie scenerią oraz przeciwnikami, dzięki czemu można mieć złudne wrażenie, że otrzymujemy zastrzyk “czegoś nowego”.
Niemniej jednak po przejściu Średniowiecza oraz Antarktydy czuć, że kolejne etapy są niczym (prawie) kopiuj-wklej poprzednich. Przykładowo: pomimo nowego wyglądu przeciwnika widać gołym okiem tą samą mechanikę – strzelanie śmiertelnymi kuleczkami. Co więcej, każdy poziom, świat, kraina mają ten sam schemat: wejdź, pokonaj, znajdź klucz do drzwi, wejdź, pokonaj, znajdź klucz do drzwi i tak w kółko, z małym bonusem końcowego bossa po każdej ukończonej lokacji. Jeśli kogoś mocno razi ogromna powtarzalność, to w tym wypadku istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że po godzinie gra zostanie odinstalowana z dysku komputera.
Speedrunnerzy, to coś dla Was
Pomimo wszechobecnej monotonii, Project Warlock posiada kilka atutów, a jednym z nich jest okazja do speedrunnowania. Możliwość sprintu, szybka i wartka akcja, tona przeciwników na karku oraz wybór poziomu trudności sprawia, że pojawia się ogromne pole do wyścigu z czasem. Co więcej, po każdym poziomie otrzymujemy zbitkę informacji: ile zajęło nam poszukiwanie wyjścia oraz jak wiele stworów udało się pokonać. Żeby całokształt był ładnie zbalansowany mamy dostęp do ulepszeń swojego bohatera, jego broni oraz magii, dzięki czemu nowy przeciwnicy nie powinni stanowić problemu. Umożliwia to nie tylko łatwiejsze starcia (wrogowie z poziomu na poziom stają się znacznie groźniejsi), ale również szybsze przechodzenie następnych krain.
Coś to trochę znajome
Warto zaznaczyć, że studio Buckshot dość mocno inspirowało się znanymi i lubianymi klasykami takimi jak Doom, Wolfenstein 3D oraz Hexen i trzeba przyznać, że widać to gołym okiem. Moje pierwsze skojarzenie po uruchomieniu Projecta to było nic innego jak “o kurcze, ale to Doomowe”. Fakt, że twórcy wzorowali się na tak historycznych produkcjach, jest bardzo miłym ukłonem w stronę tych, którzy je uwielbiają.Uważam, że fani wyżej wymienionych tytułów nie powinni przechodzić koło Project Warlock obojętnie, ponieważ z pewnością nie tylko poczują nostalgię, ale również znajdą sporo przyjemnej zabawy w ich ulubionym stylu.
Przyznam, że grając lata temu w Dooma, bardzo mocno podobało mi się to, że całość opierała się tylko i wyłącznie na totalnej rozwałce.W przypadku Project Warlock jest dokładnie tak samo. Jedyne czego dość mocno mi brakowało, to klimatycznej muzyki, ponieważ ta obecna w grze jest dość nijaka, płytka, monotonna i aż prosi się o coś mocniejszego spod szyldu muzyki metalowej. W teorii jest na to dobre rozwiązanie, które z całego serca polecam: wyciszenie tła do zera, uruchomienie Spotify/YouTube (co kto woli) i odpalenie Painkiller Judas Priest lub Gimme Yer Blood Mentora. Gwarantuje, że daje to +10 do całokształtu.
Halo, gdzie mój aviomarin?
Jeśli cierpicie na chorobę lokomocyjną, to niestety omijajcie Project Warlock nie szerokim, a OGROMNYM łukiem, ponieważ może nastąpić niemiła niespodzianka w postaci nudności i bólu głowy w pakiecie. Bardzo czuła kamera, szybka akcja, zawiłe korytarze, sprint… To wszystko sprawia, że Wasz błędnik może dostać niezłego bzika i mówię to z własnego doświadczenia. Pierwsze 20 minut gry spowodowało u mnie chęć zwrócenia obiadu oraz ból głowy tak wielki, że musiałam zrezygnować z dalszej rozgrywki. Całość przechodziłam dosłownie na raty robiąc co 5/10 minut przerwy, jednocześnie wspomagając się najniższym DPI w mojej myszce oraz zmieniając field of view. To co prawda pomogło, ale bywały momenty, że czułam się fatalnie. Brzydko mówiąc, Project Warlock może powodować nudności i sięgając po niego, trzeba mieć na względzie Waszą podatność na chorobę lokomocyjną.
Raczej nie wrócę z uśmiechem na twarzy
Jeśli mam być szczera, to pomimo naprawdę przyjemnej oprawy graficznej, dynamiki, brutalności i nawiązań do kultowych tytułów, dyskomfort podczas rozgrywki przeważył. Nie do końca bawiłam się tak jak powinnam. Wbrew pozorom jest to tytuł warty uwagi, zwłaszcza dla wyjadaczy boomer-shooterów lub fanów bicia czasowych rekordów. Nie zawiedziecie się ani trochę. Jeśli o mnie chodzi – raczej pozostawię Project Warlock za sobą i nie pokuszę się o ponowne przejście, ponieważ ukończenie gry było dla mnie katorgą ze względu na mój organizm. Co jak co, ale zdrowie i samopoczucie są najważniejsze.