Człowiek przez większość swojego życia poznaje giereczki i w końcu nabiera pychy, dumnie głosząc raz za razem, że w growym świecie widział już wszystko. Wtem, na horyzoncie pojawia się coś, co w moment zmusza go do nabrania pokory. To o mnie. Stray Gods: The Roleplaying Musical dobitnie uświadomiło mi, że wcale nie widziałem jeszcze wszystkiego, a w zakamarkach giereczkowa wciąż kryją się przepięknie unikatowe doświadczenia. To bowiem pierwszy raz, kiedy do czynienia mam z grą będącą musicalem. Nie grą rytmiczną, musicalem, takim z krwi i kości. Niech mnie dunder świśnie, chcę tego więcej!
Powieść wizualna, nie RPG
Najsampierw jednak, jestem w pełni świadomy, że tytuł ten nie przypadnie do gustu każdemu. Obcujemy tu bowiem z powieścią wizualną, choć w mocno zmodernizowanej, uderzającej w kierunku portfolia Telltale Games, formie. Rozgrywka sprowadza się zatem w większości do biernego obserwowania wydarzeń na ekranie i wybierania co jakiś czas najbardziej odpowiadającej naszym przekonaniom opcji dialogowej. Od narracyjnych przygodówek tytuł ten odróżnia jednak sposób prezentowania akcji. Brak tu jakichkolwiek animacji. Zarówno bohaterowie, jak i sceneria poruszają się wyłącznie poklatkowo. Złośliwie można byłoby to określić pokazem slajdów, ale przepiękna, komiksowa kreska w połączeniu ze świetną obsadą głosową (Laura Bailey, Troy Baker i wielu innych) oraz doskonałą muzyką sprawia, że trudno nie zakochać się w tym, jak Stray Gods: The Roleplaying Musical wygląda.
Boski detektyw
Zresztą, nawet jeśli sposób prezentacji nie do końca przypadnie Wam do gustu, to już wkrótce i tak zatopicie się w fascynującym świecie, wykreowanym przez scenarzystów. Szczególnie ukontentowani powinni być fani The Wolf Among Us (lub komiksowego cyklu „Baśnie” Billa Willinghama). Świat przedstawiony oparty jest tu bowiem na bliźniaczym wręcz pomyśle, z tą różnicą, że baśniowych bohaterów zastąpili greccy bogowie, którzy po wielkiej wojnie zdecydowali się ukryć pośród śmiertelników. Główna bohaterka, Grace, odkrywa ten fakt w równie niecodziennych, co drastycznych okolicznościach, kiedy do jej mieszkania wpada umierająca dziewczyna – Kaliope, ostatnia żyjąca muza. W momencie śmierci przekazuje swoją moc Grace, która niedługo później zostaje oskarżona przez boską radę o morderstwo i uzurpowanie tytułu muzy oraz otrzymuje tydzień, by oczyścić się z zarzutów. W przeciwnym razie zginie.
To klasyczna opowieść detektywistyczna, w której odwiedzamy po kolei lokacje i rozmawiamy z kolejnymi postaciami mitologicznymi, mając nadzieję, że przybliży nas to do rozwiązania zagadki. Dokonywane w trakcie dialogów wybory kształtują natomiast bieg historii i relacje z bohaterami. Ciekawie w tym kontekście wypada natomiast aspekt musicalowy. Grace jako nowa muza dysponuje mocą natchnienia ludzi dookoła muzyką, ułatwiającą nakłonienie ich do wyjawienia skrywanych tajemnic. Najważniejsze rozmowy stanowią zatem swego rodzaju batalie muzyczne. Nasze wybory wpływają przy tym nie tylko na przebieg rozmowy i jej finał, ale także samą muzykę, włączając w to słowa i rytm. W teorii można zatem przejść Stray Gods: The Roleplaying Musical kilkukrotnie i za każdym razem otrzymywać nie tylko nieco inną historię, ale również muzyczne doświadczenie.
Muzyka z przesłaniem
Sam po ukończeniu gry siedziałem z padem w ręku i walczyłem ze sobą, by nie odpalić jej jeszcze raz. Napisane na potrzeby Stray Gods utwory to istny majstersztyk, który każdorazowo wywoływał ciarki na moich plecach. Trzeba mieć jednak na uwadze, że jest to stricte musicalowa forma, co nie każdemu musi przypaść do gustu. Jeżeli jednak na myśl o musicalu nie wzdrygacie się z obrzydzenia, to Stray Gods uraczy Was doskonałą muzyką z bardzo dobrym wokalem. Pozornie może się wprawdzie wydawać dość mało różnorodnie. Każdy kawałek posiada bowiem ten charakterystyczny, musicalowy sznyt, ale doszukać można się tu chociażby jazzowych, rockowych czy nawet elektronicznych lub lekko bigbandowych wpływów.
Ponadto każdy utwór to świetnie napisana historia sama w sobie, perfekcyjnie wpisująca się w problematykę całej gry, czyli akceptację. W zasadzie każdego z bohaterów spotkała w przeszłości osobista tragedia, a pozbawiona śmiertelności egzystencja bynajmniej nie pomogła im w przezwyciężeniu traum. Toteż przez stres pourazowy, niewybaczone krzywdy, nieodkupione winy i poczucie niesprawiedliwości nieśmiertelność stała się dla greckich bogów klątwą, od której nie ma ucieczki. Bijąca od Grace muzyczna aura stanowi natomiast okazję do dosłownego wyśpiewania skrywanych emocji i – zależnie od naszych wyborów – zaakceptowania samych siebie, swojej przeszłości czy obecnej sytuacji, umożliwiając tym samym ruszenie do przodu. Brzmi strasznie pretensjonalnie, kiedy się o tym pisze, ale scenarzyści wykonali kawał dobrej roboty i udało im się stworzyć złożonych i nigdy nie jednoznacznych bohaterów.
Śpiewać każdy może
W efekcie Stray Gods: The Roleplaying Musical to jedna z najlepszych produkcji, w które miałem okazję w tym roku zagrać, a także mój osobisty pretendent do tytułu gry roku. Wprawdzie ma swoje za uszami – uczestnicy dialogów bezustannie mówią z różną głośnością, jedna z lokacji klatkuje jak diabeł, a w finale gra wysypała mi się do menu konsoli – ale jednocześnie oferuje doświadczenie tak piękne i wyjątkowe, że wciąż słucham ścieżki dźwiękowej i notorycznie wracam myślami do tego jakże intrygującego świata. Zdecydowanie warto sprawdzić, chociażby poprzez fakt, że to w zasadzie – o ile się nie mylę – pierwszy growy musical. Na koniec łyżka dziegciu – język angielski jest wymagany, gra nie posiada polskiej wersji językowej.
Jeśli nadal nie jesteś przekonany, to koniecznie przesłuchaj recenzji Stray Gods: The Roleplaying Musical w TrójKast #051 – Obiektywnie.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.