Skyrim to fenomen. Dzisiaj możemy spoglądać na niego z przymrużeniem oka, naśmiewając się z jego niekończących się reedycji, ale ten stan rzeczy nie wynika przecież z niczego. W momencie premiery The Elder Scrolls V: Skyrim zrobiło niesamowitą furorę, przy okazji przyciągając do serii zupełnie nowych fanów, wliczając w to mnie. Nic więc dziwnego, że nawet po dwunastu latach od premiery tytuł ten wciąż pozostaje popularny, a możliwość ponownego powrotu do Skyrim w dodatku Greymoor do The Elder Scrolls Online spotkało się z bardzo pozytywnymi reakcjami.
Już nie taka Samotnia
Należy w tym miejscu zaznaczyć, że Greymoor nie obejmuje całej krainy. Jej wschodnia część była dostępna już w podstawowej wersji gry pod nazwą Eastmarch. Western Skyrim rozszerza zatem mapę o przede wszystkim późniejszą (ESO jest fabularnym prequelem całej serii) siedzibę Imperium – Samotnię, a także o okoliczne wioski i górzyste tereny. Świat wygląda absolutnie przepięknie. Olbrzymie wrażenie robi wspomniana Samotnia, górująca zamarzniętym jeziorem i lokalnymi polami łowieckimi. Patrząc na mapę, odnieść można jednak wrażenie, że jest ona śmiesznie wręcz mała. Faktycznie, zachodnie Skyrim nie należy do najprzepastniejszych obszarów, ale nie jest to wszystko, co przygotowali dla nas twórcy.
Pusta ziemia to nie teoria
Greymoor wprowadza bowiem nie jeden, a dwa nowe regiony. Tym drugim jest, cóż, tytułowe Greymoor, czyli górnicze miasteczko założone pośrodku przepastnego, podziemnego systemu jaskiń. Miejsce to przyjemnie kontrastuje swoim mrokiem i gotyckim klimatem ze zdecydowanie jaśniejszymi, zasypanymi śniegiem okolicami Samotni. Skłamałbym jednak, mówiąc, że zwiedza się je jakkolwiek przyjemnie. To w zasadzie jeden wielki dungeon, sztucznie wyniesiony do rangi nowej „krainy”. Korytarzowa struktura szybko zaczyna męczyć, a uczucie to dość skutecznie podsyca panujący tam wieczny mrok.
Zapuszczałem się tam zatem w zasadzie tylko wtedy, kiedy wymagała tego ode mnie kampania fabularna. Ta wypada natomiast naprawdę bardzo przyjemnie, idąc śladem Elsweyr i skupiając się na powołaniu do życia przekazywanych przez tubylców opowieści i mitów. W tym przypadku mowa o ochrzczonej nazwą Gray Host armii wilkołaków i wampirów, która przed wiekami mordowała mieszkańców Skyrim, a która teraz najprawdopodobniej powróciła. Krainę trapią dziwne, czerwone burze, a przebywający na ich terenie ludzie zamieniają się w krwiopijców lub w bezmyślne zombie. Naszym celem, czym nie zaskoczę nikogo, jest powstrzymanie zagrożenia, przekonując uprzednio krnąbrnego króla Svargrima, że faktycznie jest się czego obawiać.
Z przyjaciółmi raźniej
Miło było ponownie spotkać znaną weteranom podstawki Lyris Titanborn, która tutaj odgrywa jedną z głównych ról. Nieźle wypadają również nowi bohaterowie z Fennem i księżniczką Svarną na czele. Szkoda jedynie, że całość, podobnie jak Necrom, pozbawiona jest sensownego zakończenia. Historia wprawdzie posiada konkluzję, ale jej poznanie wymaga ukończenia nie tylko Greymoor, ale także rozszerzenia Markarth, najlepiej z kilkoma innymi dodatkami, wpisującymi się w linię fabularną Dark Heart of Skyrim.
Zabawa w archeologa
Na otarcie łez twórcy oferują szereg nieźle napisanych zadań pobocznych, a także Kyne’s Aegis, czyli nowy raid dla dwunastu osób. Skyrim jest dodatkowo niepokojony przez wspomniane wcześniej burze, ochrzczone nazwą Harrowstorms, pełniące tutaj funkcję światowych eventów, w których można wziąć udział w pojedynkę lub, najlepiej, z grupą innych graczy. Jest to absolutna klasyka, więc nikogo aktywności te raczej nie powinny zaskoczyć. Ciekawostką jest natomiast system antyków, czyli swego rodzaju zabawa w archeologa. W trakcie zabawy możemy natrafić na trop, prowadzący nas do miejsca zakopania jakiegoś cennego artefaktu, a kiedy takowe już odnajdziemy, należy w formie minigry ów skarb odkopać. Z mechaniką tą powiązane są również dwa drzewka umiejętności pasywnych. Całkiem to przyjemne, aczkolwiek sam dość szybko odłożyłem swój kapelusz i łopatkę do schowka.
Powrót do śnieżnych krain
Swój powrót do Skyrim zaliczam do udanych, choć przyznaję, że Greymoor nie porwało mnie jakoś nadzwyczaj mocno. Tytułowa lokacja okazała się mało interesująca, a sama historia zawodzi brakiem definitywnego, satysfakcjonującego zakończenia. Niemniej, uśmiech nie znikał mi z twarzy, kiedy przechadzałem się uliczkami Samotni w tę i we w tę, a nowe mechaniki i możliwość ponownego spotkania starych przyjaciół nieco łagodziły ból pragnącej konkluzji duszy. Warto też pamiętać, że jeżeli zaczniecie swoją przygodę z The Elder Scrolls Online właśnie od Greymoor (jak najbardziej można tak zrobić), to Wasze odczucia prawdopodobnie będą dużo cieplejsze niż w moim przypadku. Brak tu bowiem rewolucji, która tchnęłaby w formułę nieco świeżości. To po prostu dobre, ale tylko dobre i bardzo bezpieczne rozszerzenie.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.