Nie ma co udawać, jestem tchórzem. Pierwsza, horrendalnie trudna połowa dodatku Unfinished Business wywołała u mnie traumę tak dużą, że przed rozpoczęciem przygody z Tomb Raider II musiałem łyknąć kilka głębszych, a tuż przed sięgnięciem po rozszerzające go Golden Mask, żona musiała wydzierać mnie spod łóżka. Okazało się jednak, że cały ten galimatias był kompletnie zbędny, bo twórcy wyciągnęli odpowiednie wnioski, dzięki czemu drugi dodatek w historii serii jawi się jako doświadczenie nie tylko bezbolesne, ale również naprawdę przyjemne.
Złota Maska? Coś tam kojarzę
Jeżeli jednak spodziewacie się, że tym razem zaserwowano nam jakkolwiek rozbudowaną historię, to ponownie srogo się zawiedziecie. Golden Mask po prostu się rozpoczyna, a Lara wpada do prawdopodobnie okrutnie zimnego jeziora gdzieś w Alasce, nie ujawniając nam zbyt wielu informacji, co do celu naszej wyprawy. Ten trzeba sobie wykoncypować samemu, bazując na wydarzeniach z kolejnych czterech misji, lub przeczytać w internecie (ewentualnie instrukcji, jeżeli jesteście posiadaczami pudełkowego wydania). W skrócie chodzi o odnalezienie ukrytej gdzieś pod śniegami Alaski indiańskiej Złotej Maski, która… no, w sumie to nie wiadomo o niej wiele więcej. Bez obaw, historia absolutnie nie jest dla tego dodatku jakkolwiek ważna.
Różnorodność w pigułce
Liczy się wyłącznie przygoda, a ta – na całe szczęście – jest tutaj wyśmienita. Golden Mask serwuje nam bowiem zestaw czterech nowych, zupełnie unikalnych wizualnie poziomów, co stanowi miłą odmianę po, mimo wszystko odtwórczym, Unfinished Business. Wszystkie są przy tym wyjątkowo spójne. Przez lodowe jaskinie przechodzimy zatem do opuszczonej, rosyjskiej kopalni, pod którą ukryto indiańską świątynię i cuda na kiju w postaci rzeki złota czy bujnego lasu. Całość nawet w odświeżonej przez Aspyr wersji z tego roku jest wprawdzie widocznie blokowata, ale wciąż wszystkie te widoki oraz miejscówki robią kapitalne wrażenie i zwyczajnie zapadają w pamięci. Spora w tym zasługa nowych tekstur, dzięki którym Golden Mask odcina się grubą kreską od tego, co widzieliśmy do tej pory w Tomb Raider II.
Balans to podstawa
Również pod kątem ich projektu poziomy wypadają naprawdę zacnie. Zdecydowanie lepiej chociażby wyznaczono balans pomiędzy walką a segmentami zręcznościowymi i zagadkami. W połączeniu z nieco przestronniejszymi „arenami” czyni to strzelaniny po prostu przyjemniejszymi. Ani razu nie czułem, że przedzieram się przez nieustającą falę przeciwników, choć w ogólnym rozrachunku nadal wyrżnąłem ich całkiem sporo. Odrobinkę zmienia się to pod koniec, ale nawet wtedy potyczki nie męczą. Szkoda jedynie, że nie posilono się o żadnych nowych przeciwników. Należący do grupy Avalanche wrogowie w Golden Mask to tak naprawdę przebrani kultyści z Fiamma Nera, a zwierzątka przefarbowano na ułatwiające kamuflaż w śniegu jasne barwy. Mało tego, nawet finałowego bossa widzieliśmy już w podstawce. Nie wpływa to może jakoś bardzo negatywnie na doświadczenia płynące z gry, ale jeśli Tomb Raider II zaliczyliście na sto procent, to towarzyszyć będzie Wam uczucie dziwnego deja vu.
Złoto Vegas
Warto w tym miejscu nadmienić, że wszystkie poziomy w Golden Mask, podobnie jak te z oryginału, oferują zestaw znajdziek. O ile jednak do tej pory zebranie ich wszystkich wynagradzało nasz trud wyłącznie satysfakcją, o tyle tym razem twórcy postanowili zaserwować nam coś bardziej wartościowego – Nightmare in Vegas. To całkowicie nowy poziom, a przy tym pierwsza prawdziwie miejska lokacja w historii serii (Wenecji nie liczę, bo to dość specyficzne miasto). Warto się zatem natrudzić, by móc pobiegać sobie po wirtualnej, choć mocno kanciastej wersji stolicy hazardu.
Dżungla pośród śniegu
Poza tym jednak dodatek zmienia niewiele względem oryginału. Twórcy wprawdzie pobawili się nieco odgłosami tła, dzięki czemu są one teraz odrobinę różnorodniejsze w trakcie zabawy, ale nie jest to coś, co byłoby zbyt mocno odczuwalne. To jednak, co dodano, w zupełności wystarcza, bym mógł – ku mojemu niemałemu zaskoczeniu – uznać Golden Mask za najlepsze, co Tomb Raider II ma do zaoferowania, nawet pomimo braku nowych broni czy przeciwników. Lepszy balans rozgrywki oraz zróżnicowane, kreatywne lokacje sprawiają, że oferowane przez rozszerzenie eliminuje pewne bolączki oryginału, a przy okazji zachowuje świeżość, co przecież w przypadku dodatków nie jest tak oczywiste.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.