Umówmy się, przenośne głośniki nie posiadają najlepszej renomy. Jeżeli miałbym powiedzieć, z czym mi się kojarzą, to bez dłuższego namysłu rzuciłbym, że z typowymi „sebixami”. Przymusowe słuchanie techniawy w środkach komunikacji miejskiej, czy koncerty legend polskiego hip-hopu, sporadycznie tylko przerywane soczystymi wiązankami organizatorów, które letnimi wieczorami wybrzmiewały pod oknem kuchni mojego wynajmowanego mieszkania, skutecznie mnie do tego typu sprzętów zraziły. Wtem, cały na niebiesko, wchodzi Ultimate Ears Wonderboom i diametralnie odmienia moje postrzeganie głośników przenośnych.
Całe szczęście, bo zabawka ta wcale tania nie jest. Ceny sklepowe wahają się od 279 do 349 zł, a i to tylko w przypadku, kiedy będzie on dostępny w sprzedaży. Testowany pięcioletni już model został bowiem z niej na ten moment wycofany i zastąpiony dwiema kolejnymi edycjami. Niemniej, doświadczenia z pierwszą iteracją Ultimate Ears Wonderboom pozwalają mi sądzić, że jego następcy prezentować będą podobny, o ile nie wyższy poziom jakości. Natomiast mogąc przetestować tylko oryginalny produkt, oceniam tylko i wyłącznie jego.
Eleganckie miłego początki
Miłe wrażenia budzi już samo pudełeczko, przypominające swoją konstrukcją to od Xboxa Series X. Sztywny karton i elegancki design pozwalają poczuć, że właśnie nabyliśmy coś naprawdę dobrego. Niby jest to sprawa drugorzędna, ale osobiście lubię to uczucie. Zresztą, o pudełku wspominam również dlatego, że samo w sobie stanowi pewną łamigłówkę. O ile głośnik ukazuje się naszym oczom tuż po jego otworzeniu, tak już kabel USB-Micro USB – przypominający, swoją drogą, makaron tagliatelle – oraz instrukcję wraz z kartą gwarancyjną upchnięto za wewnętrznymi ściankami opakowania. Przyznam, że w efekcie przez kilka chwil na moim czole widniało kręcące się kółeczko, podczas gdy mój mózg analizował zaistniałą sytuację.
Wizualnie Ultimate Ears Wonderboom jest przyjemny dla oka. Smukła, przypominająca walec bryła jest zarówno całkiem elegancka, jak i urocza. W zależności, który wariant kolorystyczny wybierzecie, wskazówka przechyli się nieco bardziej w jedną z tych stron. Osobiście otrzymałem wersję niebieską z pomarańczowym wykończeniem, zachowując w moim odczuciu idealny balans pomiędzy dwiema skrajnościami. Sam głośnik wykonano z wysokiej jakości materiałów. Góra i dół to sztywny, ale jednocześnie delikatnie miękki w dotyku, gumopodobny surowiec. Obiegającą urządzenie dookoła membranę pokryto natomiast materiałową osłoną.
Tylko tyle, ile potrzeba
Głośnik cechuje dość wysoki minimalizm – przycisków jest tu wyłącznie tyle, ile potrzeba. Na samej górze ukryto trzy funkcje – pod pionową kreską kryje się włącznik, naciskając kropeczkę, uruchomimy tryb parowania bluetooth, a pod niepozornym logiem producenta dorzucono jeszcze opcję pauzowania odtwarzanej muzyki. Kontrola głośności jest już zdecydowanie bardziej intuicyjna, bo służy do tego ów pobożnie wyglądający krzyż, który możecie dostrzec na przedzie głośnika. Poza tym Ultimate Ears Wonderboom wyposażony został we względnie rozciągliwą zawieszkę, a także schludnie ukryty pod zaślepką port Micro USB.
Do działania urządzenie potrzebuje wyłącznie połączenia bluetooth z telefonem lub komputerem. Nie trzeba zatem zaśmiecać swojego sprzętu kolejną aplikacją, po sparowaniu urządzeń wystarczy odpalić Spotify i już można cieszyć się ulubionymi szlagierami Krzysztofa Krawczyka. Co ciekawe, jeżeli posiadacie dwa głośniki Ultimate Ears Wonderboom, oba będą mogły grać w tandemie. No, o ile znajdują się w obrębie trzydziestu metrów od źródła sygnału, bo taki jest też deklarowany przez producenta maksymalny zasięg. A przynajmniej, jeśli na drodze nie stoi ściana. Wówczas zasięg spada do niecałych ośmiu metrów.
Mały, ale wariat
Jeżeli o jakość dźwięku chodzi, to przyznam bez bicia, że kopara mi zwyczajnie opadła. Zazwyczaj, kiedy miałem do czynienia z głośnikami przenośnymi, były one pod tym względem akceptowalne, nie robiąc przy tym szału. Tymczasem Ultimate Ears Wonderboom miło mnie zaskoczył już momencie samego uruchomienia, witając mnie soczystym basem. Dalej nie było zresztą gorzej – jakiejkolwiek muzyki bym nie puszczał, Ultimate Ears Wonderboom serwował mi krystalicznie czysty dźwięk, podkreślając dudnienia głębokim basikiem.
Baryton Krawczyka grzmiał cudownie, a wcale nie gorzej wypadła metalowa łupanina Judas Priest i techniawa od Space 92. Nawet nawijający o szacunku ludzi ulicy Peja brzmiał tak, że gibać zaczęłyby się nawet babcie w autobusie. Wyjątkiem są niestety podcasty, przy których jakiekolwiek echo u nagrywających wybrzmiewa kilka razy mocniej.
Ponadto, Ultimate Ears Wonderboom nie jest głośnikiem jednostronnym i oferuje dźwięk 360°. Zatem niezależnie, jak go postawimy, muzyka będzie tak samo głośna i wyraźna. Zarzutów nie mam też zresztą względem głośności, bo pomimo małych rozmiarów (102 x 93 x 93 mm) potrafi huknąć. Baterii starczy do dyskotekowania przez około dziesięć godzin, a jej ponowne pełne naładowanie zajmie ich mniej więcej trzy.
Głośnik do zadań specjalnych
Nie można też nie wspomnieć o wytrzymałości Ultimate Ears Wonderboom, bo to jeden z tych sprzętów, który mógłby rzucić wyzwanie słynnej Nokii 3310 (aczkolwiek, umówmy się, pewnie i tak by przegrał). Głośnik wytrzymuje bowiem upadki z wysokości do 1.5 m, co z maniakalnym uśmiechem przetestowałem. Faktycznie, śpiewający o pływaniu parostatkiem Krawczyk nawet się nie zająknął, a na samym urządzeniu próżno było szukać jakichkolwiek śladów upadku.
Ultimate Ears Wonderboom może pochwalić się również klasą wodoodporności IPX7, co oznacza, że może spędzie do pół godziny na głębokości do jednego metra. Tak głębokiego garnka nie miałem, ale nie był mi potrzebny, bo głośnik jest na tyle lekki, że unosi się na wodzie. W trakcie prawie półgodzinnej kąpieli grał bezustannie, sporadycznie tylko tracąc na moment połączenie. Po wyjęciu i wyschnięciu nie słyszę żadnych zmian w brzmieniu, więc spokojnie możecie myć go pod bieżącą wodą, kiedy ubrudzicie go, powiedzmy, mąką (sprawdzałem). Niepokojący jest jedynie fakt, że następnego dnia pod zaślepką portu Micro USB znajdowała się woda.
Docenią nawet pasażerowie autobusu
Nie lubię pisania recenzji tego typu sprzętów. Zdaję sobie sprawę, że może wyglądać to, jak laurka, ale ja naprawdę nie mam Ultimate Ears Wonderboom praktycznie nic do zarzucenia. Jedyną większą wadą jest to, że do portu Micro USB po kąpieli mimo wszystko dostała się woda, ale trudno jest mi nie machnąć na to ręką w sytuacji, kiedy kilka godzin wcześniej słuchałem muzyki z pływającego w garnku głośnika. Również brak portu USB-C, choć przykry, jest zrozumiały ze względu na fakt, że sprzęt wyprodukowano w 2017 roku. Nie zmienia to zresztą tego, że Ultimate Ears Wonderboom to kawał dobrego sprzętu o świetnym brzmieniu, który zdecydowanie wart jest swojej ceny.
Za dostarczenie sprzętu do recenzji dziękujemy firmom Ultimate Ears i Mindspot.
Udostępnienie produktu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.