Wiele było prób zaadaptowania gier do formy filmowej. Byliśmy świadkami bardziej i mniej udanych eksperymentów. Zapowiedź Uncharted wybijała się na tym polu. Tym razem projekt nie był wynikiem zakupu licencji, a samo Sony wzięło go na swoje barki. To naturalnie dawało znać fanom, że projekt traktowany jest poważnie i spodziewano się okazać materiałowi źródłowemu szacunek. Film trafił do kin 18.02.2022 roku i była to też data rozliczenia się z pewnych marketingowych obietnic.
Film i Gra
Nie chcę skupiać się na porównywaniu filmu z grą. Pewne rzeczy warto jednak zaznaczyć na początku. Film nie wymaga znajomości materiału źródłowego. Osoba, która nie grała, a chce po prostu obejrzeć film przygodowy, może iść do kina bez obaw. Wersja kinowa nie jest adaptacją ani ekranizacją żadnej w odsłon cyklu. Widowisko mogę określić jako film zainspirowany grą. Nie zrozumcie mnie źle. Nie oczekiwałem, że obejrzę w kinie wydarzenia, których doświadczyłem w grze. Jednak dzieło to przedstawia na tyle inną wersję postaci i historii, że trudno mi postawić filmowe Uncharted obok swojego interaktywnego odpowiednika. Nie znaczy to jednak, że się do niego nie odnosi kilkoma mrugnięciami do widza.
Film korzysta z wyraźnie nakreślonej przez lata fabuły gry i przekształca ją. Dzieje się to do tego stopnia, że wiele kojarzonych fermentów z różnych odsłon zderzono w jedną formę, przypominając czasem sklejkę najlepszych momentów łączonych przez fanów. Oczywiście zostały one przekształcone tak, aby pasowały do nowej wersji. Efektem tego są też zmiany w fabule. Postacie zaczynają w innym momencie swojego życia i łączą je inne wydarzenia. Znaczy to, że nie zobaczymy na ekranie znajomych bohaterów. Nie mówię tu o mijającym się z pierwowzorami wyglądzie, bo zadaniem aktora nie jest wyglądać jak wymyślona postać, a oddawać jej charakter. Nathan znany z gier i ten znany z filmu to zupełnie dwie różne osoby. Przynajmniej na ten moment, ale do tego jeszcze wrócimy.
Uncharted i chemia na ekranie
Fabuła skupia się postaci Nathana Drake’a (w tej roli Tom Holland). Jest to wywodzący się z katolickiego sierocińca barman ze szczególnym upodobaniem do świecidełek. Życie małego kieszonkowca zmienia się, gdy dostaje on propozycję odnalezienia zaginionego skarbu, który fascynował go od dzieciństwa. Osobą, która dojrzała młodego barmana był oczywiście Victor Sullivan (grany przez Marka Wahlberga). Ten korzystając z niezagojonej rany po rodzinnych sprawach Nathana, oferuje mu odmieniającą życie przygodę. Od tego momentu jesteśmy świadkami zanurzania się młodego kieszonkowca w świat przestępstw większego formatu. Dynamika między tymi postaciami towarzyszy widzowi przez cały film. Victor, choć pomocny, gdy wszystko idzie dobrze, budzi wiele podejrzeń w miejscach, w których potrzebne jest zaufanie. Wszystko pogłębia się, gdy do ekipy dołącza Chloe Frazer (wcielająca się Sophia Ali). Ta nieufająca nikomu poszukiwaczka skarbów trzyma jeszcze większy dystans od Victora.
Główni bohaterowie rzucani po różnych miejscach globu znajdują cienką nić porozumienia. Mimo widocznego zdystansowania da się wyczuć, że po prostu zaczynają się lubić. Przez film ciągnie się kilka lekkich żartów pasujących do kina przygodowego, przez co ogląda się to przyjemnie. W tych lekkich ramach osadzeni są również antagoniści. Ci są przerysowani i wyraźnie nakreśleni jacy źli, niebezpieczni i bezlitośni mogą być, jednocześnie wysyłając w stronę bohaterów kilku nierozgarniętych najemników. Z całego doboru aktorów najbardziej porywa Antonio Banderas wcielający się w Santiago Moncada. Choć przerysowany tajemniczy niski głos, przygotowanego na większość trudności bogacza jest w stanie zahipnotyzować.
Uncharted to film przygodowy dużego formatu
Filmowi trudno odmówić widowiskowości. Wiele można było zobaczyć już w zwiastunie. Szkoda, że jeśli się go widziało, to pod względem scen akcji Uncharted niczym nie zaskoczy. Film jedynie pokazuje to samo, ale więcej. Na szczęście nie oznacza to, że film nie może zaskoczyć. Mimo że Uncharted pokazuje tylko jedną długą sekwencję rozwiązywania zagadki, scenariusz nie bał się pobawić z oczekiwaniami widza. Oprócz tego po prostu dobrze śledzi się tę historię. Szczególnie że część wątków jest rozsypanych i tylko czekają na moment, aż dojdzie do wybuchu. Nic nie bierze się tu znikąd i każde z zachowań wynika z rzeczy, które widz obserwował po drodze.
Filmowi daleko do ideału
Druga połowa filmu nieco panicznie wyrzuca postacie z kadru. Teoretycznie scenariusz robi więcej miejsca, aby skupić się na danej postaci, ale w efekcie tego nic się nie dzieje. Zawiązany konflikt nie wybrzmiewa, a uwaga skupiona na dwójce z trójki bohaterów nie daje satysfakcji. Na tym polu szczególnie duet Nathana i Victora kuleje. Choć widz spodziewać się może happy endu na tej płaszczyźnie, produkcja przeprowadza to w najbardziej leniwy sposób. Sekret, z którego wynika rosnące napięcie, po prostu staje się nagle nieistotny. Nie czuć też, aby postacie przeszły jakąkolwiek drogę. Oczywiście widzimy, jak Nathan dojrzewa do roli, do jakiej gracze są przyzwyczajeni, ale nic poza tym. Bohaterowie nie uczą się niczego po drodze. Nie kończą filmu z żadną nauczką.
Uncharted ma inny klimat
Odrobinę do zarzucenia mam jeszcze odtwórcy głównej roli. Tom Holland już wiele razy udowodnił, że jego umiejętności nie kończą się na Spider-Manie, wiec nie rozumiem, czemu nie zabłysnął także tu. Główna rola jest moim zdaniem grana na automacie. Nie widzę tu tego przygotowania i spotkań, do których podobno dochodziło między Tomem Hollandem i Nolanem North (odtwórcą pierwowzoru Nathana), które miały przygotować młodego aktora do roli.
Film jest całkowicie osobnym dziełem i może rozpatrywanie go w kontekście gry nie jest szczególnie sprawiedliwe. Z drugiej strony jest to film Uncharted, na podstawie gry o tym samym tytule i nie powinniśmy udawać, że tak nie jest. O ile jestem w stanie zrozumieć, że to inna wersja tej samej historii, to chciałbym, aby charakterologicznie był to ten sam bohater. Tak jednak nie jest i jak wspominałem wyżej. Nathan znany z gier i ten znany z filmu to zupełnie dwie różne osoby. Boli nieco fakt, że dzieło fanów sprzed kilku lat lepiej zachowuje zawadiacki klimat pierwowzoru. Tu pojawia się jedno duże „ale”. Scena w trakcie napisów zapowiadająca dalsze losy bohaterów już jest bliżej tego, czego oczekiwałbym po Uncharted wersji filmowej. To pozwala mi wierzyć, że plan, jaki niewątpliwie Sony ma na tę markę może jeszcze mnie pozytywnie zaskoczyć.
Czy warto iść na film do kina?
Jeśli tu jesteście, to powinniście już wiedzieć, co zrobicie. Dodam tylko, że w kinie bawiłem się bardzo dobrze. Jest to idealny film na wieczorny seans jak wiele innych produkcji przygodowych. Nie uznałbym tego za udaną adaptację gry, na którą wszyscy czekamy. Jest to jednak jedna z lepszych interpretacji interaktywnego medium w kinie. Nawet jeśli uznamy, że poprzeczka w tej kwestii nie jest wysoko zawieszona.