Dla wielu przyznanie się do grania w Fortnite’a, a nawet samo zagranie w niego, to powód do wstydu. No, bo jak to tak? Dorosły chłop grający w Fortnite’a? Przecież to gra dla dzieci i tych przeklętych, ha-tfu, „każuli”. To dość ciekawe i jednocześnie smutne podejście, patrzeć spod byka na jakąś produkcję tylko dlatego, że spora część jej odbiorców to młodsi lub mniej zaangażowani gracze. Zwłaszcza że Fortnite to w swojej istocie niesamowicie wręcz dobra produkcja. Gdyby tak nie było, nie utrzymywałaby się na szczycie od przeszło pięciu lat.
Ze wstydem przyznaję, że sam długo miałem podobną opinię o grze Epic Games i w wyrażaniu swojej dezaprobaty nie przeszkadzał mi nawet fakt, że nigdy w Fortnite’a nie grałem. Krótkiego romansu na Switchu nie liczę, bo było to dawno, krótko i w ogóle nieprawda. Nadszedł jednak najwyższy czas, by zasiąść przed konsolą i nareszcie przyjrzeć się tematowi na poważnie. Chwyciłem zatem pada, wykupiłem przepustkę bojową i absolutnie przepadłem w tym cudownie kolorowym świecie.
Ukryta głębia
Z zewnątrz może się wydawać, że Fortnite to po prostu kolejny Battle Royale. I faktycznie, zasady są identyczne, co w przypadku Apex Legends czy PlayerUnknown’s Battlegrounds. Lądujemy na olbrzymiej mapie, zbieramy rozrzucone na niej wyposażenie i walczymy o przetrwanie z niemal setką innych graczy na nieustannie kurczącym się polu gry. Jest to pomysł równie prosty, co uzależniający. Łączy w końcu satysfakcję z zabawy w łowcę z adrenaliną, płynącą z faktu równoczesnego bycia zwierzyną dla innych graczy.
Podstawowe mechaniki, czyli strzelanie i poruszanie się, zostały przy tym dopieszczone niemalże do perfekcji, dzięki czemu postać na ekranie zdaje się przedłużeniem nas samych. Wejść do zabawy jest zatem dziecinnie wręcz prosto (stąd napływ mniej doświadczonych odbiorców), ale sama gra zapewnia na tyle głębi, że nawet hardkorowi gracze będą mogli z satysfakcją szlifować swoje taktyki. W końcu to my wybieramy punkt lądowania, decydujemy o zbieranym wyposażeniu i ewentualnym wydawaniu pieniędzy na cyfrowych kompanów, a i sporo refleksu się tu jak najbardziej przydaje. Chętni mogą w trakcie walki wykorzystywać stawiane w locie ściany i schodki, aczkolwiek osobiście jestem na to za cienki w uszach i pozostałem przy trybie pozbawionym opcji budowania.
Koncerty i inne rozrywki
Prawda jest jednak taka, że to nie rozgrywka, choć świetna, jest największą zaletą Fortnite’a. Tą jest cała otoczka gry i wszystko, co bezustannie się w niej dzieje. W momencie pisania tego tekstu trwają właśnie obchody „May the 4th”, czyli swego rodzaju święta wszystkich fanów „Gwiezdnych Wojen”. Z tej okazji w grze pojawiły się miecze świetlne i blastery, a także szereg dodatkowych zadań, odblokowujących nowe elementy kosmetyczne, związane z wykreowanym przez George’a Lucasa uniwersum.
Mało tego, kilka tygodni wcześniej miałem okazję wziąć udział w cyfrowym koncercie The Kid Laroi, którego wprawdzie absolutnie nie kojarzę, ale oglądając jego występ na ekranie telewizora i słuchając śpiewających piosenki swojego idola dzieciaków, zrobiło mi się jakoś tak miło na sercu. Kurde, pomyślałem sobie, ten Fornite to nie tylko gra, ale w zasadzie cała platforma, dzięki której do wspólnej zabawy zasiadają gracze o różnym wieku i pochodzeniu, ale również zainteresowaniach i pasjach. I niby podobną rzecz można powiedzieć o praktycznie każdej innej grze, ale śmiem twierdzić, że żadna inna nie robi tego równie dobrze, co właśnie Fortnite.
Ja absolutnie zdaję sobie sprawę, że wszystkie te koncerty i tematyczne wydarzenia u podstaw mają w zamian za skórki i skiny na bronie wyciągać z portfeli graczy pieniądze, ale dzieje się to na tyle nienachalnie, że trudno jest mi patrzeć na Fortnite jak na coś innego, niż celebrację pop-kultury. Zwłaszcza że nawet grając za darmo, co rusz dostawać będziemy nowe gadżety, a pomiędzy radosnym zarzynaniem przeciwników, połowimy sobie rybki i pozaliczamy sezonowe zadania, opowiadające jakąś tam bzdurną, ale niezwykle epicką historię, ciągnącą się od kilku ładnych lat.
Darmo, a jak dobrze
Naprawdę trudno jest mi tu znaleźć coś, do czego mógłbym się tak naprawdę przyczepić. Fortnite to gra w zasadzie perfekcyjna. Prosta do załapania, ale jednocześnie wymagająca, jeśli chcemy wspiąć się na szczyt. Zachęcająca do sięgnięcia po portfel, ale robiąca to organicznie poprzez obcowanie z graczami o ciekawych strojach i podrzucającą co nieco nawet tym, którzy dzielnie opierają się cyfrowym pokusom. Rozgrywka jest miodna, a do tego diabelnie zróżnicowana, bo poza licznymi wydarzeniami specjalnymi jest jeszcze całe multum trybów stworzonych przez graczy. Do tego śliczna, kolorowa grafika i masa naprawdę świetnych, często licencjonowanych utworów.
Serio, jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście, to dajcie Fortnite’owi szansę. Choć pozornie może się tak wydawać, to naprawdę nie jest gra dla dzieci, a pełnoprawna i obfita w zawartość produkcja. Kręcąc nosem, odbieracie sobie jedynie masę frajdy, której — gwarantuję — tytuł ten Wam dostarczy. Oczywiście, zawsze jest szansa, że Fortnite mimo wszystko Wam nie podejdzie. Odrzuci Was cukierkowy styl graficzny, a mozolne szukanie broni w każdym meczu zwyczajnie Was znudzi. Co wtedy? Cóż, absolutnie nic. Zagranie w Fortnite nie wymaga bowiem zainwestowania niczego, poza odrobiną swojego czasu. W moim odczuciu jest to gra warta świeczki.
Jeżeli jesteście ciekawi, co czeka Was w obecnym sezonie, koniecznie sprawdźcie tekst Pawła.