Crash Bandicoot jest legendarną postacią świata gier i choć od lat 90 miał mały spadek formy, to teraz powraca! Nie jest to byle jaki powrót, bo tym razem jamrajem można grać nawet w podróży. Edycja na konsolę Nintendo Switch zadebiutowała równocześnie z ulepszonymi wersjami gry dla konsol PS5 i Xbox Sieries X/S, czyli 12 marca 2021 r. Tak jak części poprzednie gra jest platformówką 3D z elementami przygodówki. Czy Crash Bandicoot 4 nie zastał się przez lata? Czas to sprawdzić!
Czy Crash Bandicoot 4 nadąża za poprzednikami?
Crash Bandicoot 4: It’s About Time lub jak w Polsce brzmi podtytuł „Najwyższy Czas” jest grą odnoszącą się bezpośrednio do poprzedników. Sama scena otwierająca gry jest wynikiem zakończenia oryginalnej trylogii. Historię tą można nadrobić w niedawnym remak’u tejże, która nosi nazwę „N. Sane Trilogy”. Czy można sięgnąć po najnowszą odsłonę bez znajomości oryginału?
Oczywiście, że tak. Postaci mimo pewnej drogi, którą przebyły, są wyraźnie zarysowane fabularnie. Bez wątpienia grający od razu pozna, kto jest w tej historii antagonistą, a kto bohaterem. Prawdopodobnie osobie nieznającej poprzednich gier cyklu umknie parę nawiązań. Nigdy nie stanie się to jednak barierą do poznania fabuły.
Ta kręci się wokół alternatywnych światów i masek kwantowych. Brzmi poważnie, ale jest to przedstawione z lekkością godną najlepszych filmów animowanych. Różne rzeczywistości są jednocześnie pretekstem, aby odwiedzać nowe, niespotykane i różnorodne lokacje. Podczas gry wcielamy się w Crasha. Jest to jamraj, który przez niechciany splot wydarzeń zmuszony jest opuścić swoją wygodną plażę.
Gra wygląda jak film animowany dla całej rodziny
Gra jest śliczna, to widać na pierwszy rzut oka. Futerko naszego bohatera jest puchate, wszystkie obiekty mają ostre tekstury. Nawet jeśli wydanie Switchowe jest nieco okrojone, to nie rzuca się to w oczy. Każdy poziom jest bogaty w detale, których pozazdrościliby najlepsi tego gatunku. To czyni tę grę nie tylko przyjemną do grania, ale i oglądania zza ramienia. Na ekranie zawsze coś się dzieje. W oddali można dojrzeć zajętych swoimi sprawami mieszkańców, przechadzającą się faunę, a nawet agresywną florę.
W światach, w których drzew jest mniej, a betonu więcej wszystko przyozdobione jest reklamami i neonami nadającymi życie temu miejscu. Dzięki temu, że Crash biega równie często między krawędziami ekranu, jak i w głąb niego, gra pozwala sobie na dużą różnorodność w prezentacji otoczenia. Każdy poziom zyskuje przy ponownym przejściu. Za każdym razem można dostrzec w nich coś nowego.
Są też rzeczy, które na pojedynczych zdjęciach dostrzec trudnej. Są to animacje. Nie bez powodu wyżej porównałem grę do filmów animowanych. Produkcja ta jest tak blisko nich jak to tylko możliwe. Crash Bandicoot 4 czerpie garściami z dorobku animatorów. Postać jest niesamowicie ekspresyjna. Jamraj co rusz aż do przesady reaguje na przeszkody, a jego pyszczek cały czas stara się coś przekazać graczowi. Przeciwnicy też nigdy nie stoją, biernie czekając, aż gracz się do nich zbliży. Zamiast tego każdy jest czymś zajęty. Raz są to zwykłe zapętlone ataki, ale innym razem zachowanie ich się zmienia. Nieraz przeciwnik przechadzał się po swoim, rejonie rozglądając się dookoła, a gdy tylko dojrzał Crasha, od razu zmieniał swoją postawę.
Są to małe rzeczy, które po zebraniu robią wrażenie. Tak samo, a nawet bardziej dech mogą zapierać przerywniki filmowe. Seans tych jest jak obcowanie z dobrą bajką. Nigdy nie trwają one za długo, ale nieraz zapominałem, że zaraz przechodzę do gry. Nie mogłem się doczekać, aż za kilka poziomów zobaczę kolejne małe dzieło sztuki tego typu. Każda z postaci podczas takich renderowanych na silniku filmików udowadnia talent ludzi stojących za produkcją.
Ciągły powiew świeżości
Rozgrywka również odnosi się do oryginalnej trylogii. Gra jest jak powrót do lat 90 i pisze to w pozytywnym znaczeniu tego sformułowania. Odnoszę wrażenie, że przy produkcji stało założenie, aby stworzyć starego Crasha z dobrodziejstwami nowoczesnej technologii. Mogę jedynie stwierdzić, że to się udało. Główna postać posługuje się wachlarzem ruchów, który jest dobrze znany fanom serii. Wszystkie skoki, obroty, wślizgi i kombinacje tychże będą dla wyjadaczy jak powrót do domu. Nowych graczy nie zostawiono bez pomocy. Początkowe poziomy to istny samouczek dla niewprawionych jeszcze uczestników zabawy.
Gra ciągle się zmienia. Włączając poziom, nigdy nie wiedziałem, co mnie czeka. Każdy z etapów bawi się z graczem. Gdy ten tylko przyzwyczai się do perspektywy lub mechaniki, ta zaraz jest zmieniana. Gdy całkowitej zmiany nie ma, to samo wyzwanie jest sprytnie przekształcane. Co ważniejsze takich urozmaicaczy rozgrywki jest więcej. Nie raz nawet są stosowane przemiennie w ramach jednego poziomu.
Crash i przyjaciele
Urozmaicenie to nie tyczy się tylko dostępnych ruchów dla Crasha, a i samego bohatera. Szybko okazuje się, że gra o jamraju to tak naprawdę swoiste „Crash i przyjaciele”. Dostępną alternatywą od początku jest Coco – siostra tytułowej postaci. Ta ma ten sam zestaw ruchów i nie jest to nic nowego dla weteranów. Protagonistka ta już kiedyś była oddana w ręce graczy. Inną sprawą są tu postacie o innych umiejętnościach i specjalnych poziomach. Te przewijają się przez główną grę, nieraz pomagając nieświadomym protagonistom. Postaci te wywodzą się z alternatywnych światów, o których traktuje fabuła gry. Są to znajome twarze w nieco innym wydaniu.
Każdy z takich towarzyszy ma oddane kilka różniących się mechanikom poziomów. Przez to, że każdą z postaci steruje się całkowicie inaczej, wszystko sprawia wrażenie, jakby było nieco inną grą. Nie znaczy to, że nie są one pozbawione wad. Gdzieś tam głęboko, ale jednak czuć, że gra była tworzona pod innego bohatera.
Crash potrafi zaleźć za skórę
Wzrost wyzwania jest wręcz wykładniczy. Znaczy to tyle, że gra może stać się bardzo szybko wymagająca. Znacznie dłużej niż się spodziewałem, zajęło mi przyzwyczajenie się do tego, jak kieruje się głównym bohaterem. Crash nie zachowuje tępa. Jeśli biegł tuż przed skokiem to po zatrzymaniu się gałki, gdy ten jest w powietrzu, postać upadnie w tym samym miejscu, w którym skoczyła. Jest to niecodzienny zabieg i możliwe, że będzie przeszkadzał tylko mi. Uporczywe stało się to na poziomach, w których spotkałem platformy poruszające się we wszelakie strony. Proste jak mogłyby się wydawać skoki, stały się dla mnie nieco nieznośne.
Poza tym w grze miałem dziwną trudność z wyczuciem wrogów. Czasem odnosiłem wrażenie, że pokonał mnie nie do końca z mojej winy. Możliwe jest, że to po prostu fakt ułożenia kamery. Ta jest stosunkowo nisko za bohaterem. Gdy podróżujemy w głąb ekranu, postaci czasem zasłaniają widok. Zmusza to gracza do zmiany pozycji na którąś ze skrajnych stron ekranu. Jest to rzecz, do której można się przyzwyczaić i definitywnie jest to założenie projektowe. Kamera taka jest z tą serią od początku, więc przeszkadzać może tylko nielicznym.
Spacerek po parku?
Jeśli gra okaże się dla kogoś za łatwa lub za trudna może zdecydować się na przełączenie trybu gry. Crash Bandicoot 4: It’s About Time respektuje dwa podejścia. Nowoczesny tryb kierowany od mniej wprawionych w boju graczy. Sugerowany jest też na samym początku. Pozwala on na nielimitowane pomyłki. Drugi dostępny tryb nosi nazwę Retro. Wybierając taki zestaw zasad, decydujemy się na zbliżenie się do oryginalnej trylogii. Gra nie traci wizualnie w żaden sposób, a stawia wyzwanie rodem z lat 90.
Tu gracz ograniczany jest do systemu żyć. Każda porażka zabiera nam jedno z puli, a gdy je wszystkie stracimy, trzeba zacząć cały poziom od nowa. Tu też zdobywane owoce wumpa mają większą wartość. Na koniec każdego z poziomów przyznawane są graczowi diamenty. Ilość ich jest uzależniona od tego, jak wiele owoców zebrał. W trybie Retro dodatkowo odpowiednia ich ilość pozwala graczowi na dodatkową próbę po niepowodzeniu. Można, więc powiedzieć, że ich ilość to sprawa życia lub śmierci.
Gra jest jak studnia bez dna
Jeśli starasz się zrobić w grze wszystko, co jest możliwe, to Crash Bandicoot 4 może być zarówno twoim rajem, jak i zgubą. Na samym początku w każdym poziomie gracz może zdobyć sześć kryształów. Uzależnione one są od różnych warunków. Część z nich jak wspomniałem wyżej, bierze się z owoców wumpa. Następny zostanie graczowi przyznany, gdy przejdzie poziom, tracąc życie mniej niż wyznaczoną ilość razy. Jeden z nich jest ukryty w każdym poziomie i ostatni przyznawany jest za rozbicie wszystkich skrzynek. Wydaje się proste? Bardzo szybko okazuje się, że takie nie jest.
Po pewnym etapie gry w Crash Bandicoot 4 odblokowują się poziomy odwrócone. Są to odbite w lustrze poziomy, które już przeszliśmy z odwróconymi kryształami do zebrania. Nie jest to takie leniwe, jak może brzmieć. Każdy z dostępnych światów nakłada na grę specjalny filtr w trybie lustrzanym lub zmienia sposób ich wyświetlania. Jesteśmy dzięki temu świadkami fascynującej eksplozji barw lub skrajnego kontrastu. Dla przykładu pierwszy odwrócony świat pokazuje tylko te miejsca, od których odbija się dźwięk.
Poza tym w grze są jeszcze Retrospekcje. Znajdowanie ukrytych kaset pozwala graczowi cofnąć się do pierwszych kroków jamraja. Każda zebrana taśma to opcjonalny poziom. Fabularnie w nim jesteśmy świadkami nagrań antagonisty, gdy ten testował Crasha. Każdy z takich poziomów kończy się kolejną nagrodą przybliżającą nas do 100% gry. Czy to już tyle? Oczywiście, że nie. Każdy ukończony etap pozwala na podjęcie się wyzwania czasowego. W zależności od tego, jak szybko dotrzemy do końca etapu, przyznawany jest kolejny stopień nagrody. Podejmując się tego wyzwania, oczywiście będziecie celować w najwyższe odznaczenie. Aby tego dokonać, potrzebne jest poznanie gry od podszewki. Jest to kolejne z wianuszka wyzwań, które czeka w grze.
Crash Bandicoot 4 i przebieranki
Czy dostępne jest coś w nagrodę za te starania? Crash Bandicoot 4 nagradza gracza przebraniami, czy jak wskazuje nomenklatura gier – skinami. Te zwariowane ubrania dopasują Crasha oraz Coco do świata, który aktualnie zwiedzamy. Są to jednak podstawowe wariacje. Z czasem gra odblokuje pastisze innych postaci serii, a nawet pozwala sobie na zwolnienie hamulców. Wtedy taki skin pozwala biegać nawet szkieletem.
Wielki plus dla przebrań za to, że nie są one ograniczone tylko do gameplayu. Każdy wybrany wcześniej skin występuje nie tylko podczas biegania, ale też w filmach. Dzięki temu, że gra sama traktuje się z przymrużeniem oka, dziwne odzienie głównych postaci nie przeszkadza. Crash przygotowujący się do walki w stroju kurczaka to widok, którego szybko nie zapomnę. Niesamowicie cieszy mnie, że wybrany strój towarzyszy przez większość czasu, bo nie rozgranicza to fabuły od samej gry.
Przebrania jednak nie są z nami zawsze. Maski są prawdopodobnie skinem nadrzędnym. Moment, w którym protagoniści je przywdziewają, są chwilą, w której tracą wybrany wygląd na ten domyślny w nowej masce. Jest to nieco smutne, że każdy z tych skinów nie został dostosowany do takiej sytuacji osobno. Mogę się tylko domyślać, jak wiele jest to pracy. Nie jest to nic wielkiego, ale było na tyle irytujące, że w pewnym momencie zrezygnowałem z niestandardowych ubiorów.
Jak Crash Bandicoot 4 sprawdza się na Nintendo Switch?
Pierwsze uruchomienie gry jest brutalne. Intro niestety potrafi się przycinać. Crash Bandicoot 4 ogólnie może pochwalić się stałymi 30 klatkami na sekundę podczas rozgrywki. Przycina niestety w miejscach najmniej spodziewanych. Raz na jakiś czas gra rwie w momentach, gdy na ekranie dzieje się najmniej lub lecą zachwalane wyżej przerywniki filmowe. Nie jest to tak niekomfortowe, jak przy uruchomieniu gry, ale się zdarza.
Jak się można spodziewać, na małym ekranie gra wygląda prześlicznie. Niedociągnięcia, o które można byłoby się czepiać względem innych platform, tracą tu całkowicie znaczenie. Crash Bandicoot 4 nadaje się idealnie do grania przenośnego.
Jest to tylko i aż port. Znaczy to tyle, że gra jest po prostu przełożona na switcha. Gra w żaden sposób niewykorzystane specyficznych funkcji konsoli. Gra po wyciągnięciu z doku nie dostosowuje wielkości menu do mniejszego ekranu. Nie można też w menu ani na mapie światów nawigować ekranem dotykowym. Switch posiada też zaawansowany system wibracji kontrolerów. Niestety gra nie wykorzystuje go w żaden sposób. Joycony delikatnie drżą jak zwykłe pady przy pewnych atakach postaci.
Przeczuwam, że Crash Bandicoot 4 to dopiero początek
Crash Bandicoot 4 jest tym, czego wszyscy mogli oczekiwać. Wydanie na Nintendo Switch nie odstaje wiele od wersji konkurencyjnych. Nowy Crash to dokładnie ta sama gra w wydaniu kieszonkowym. Choć szkoda, że nie wykorzystano specyficznych możliwości platformy, tak też trzeba docenić, że nie są one użyte w sposób przekombinowany i na siłę. Gra jest obszerna i starczy na długo każdemu, kto podejmie się wyzwania. Wszystkie minusy gry, jakie znalazłem, odnosiły się do małych rzeczy. Często to, jedynie sugestie polepszające doznania. Świadczy to tylko o jakości samej gry. Przygodę z jamrajem polecam każdemu, kto szuka odskoczni od standardowych platformówek. Gra stawia wyzwanie niespotykane w grach tego typu. No, chyba że w innych grach z Crashem.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Gdzie kupić?
7 czerwca 2021
[…] Recenzja Crash Bandicoot 4: It’s About Time […]