Niespodzianki w świecie gier to niby nic nowego, ale zawsze wywołują duże emocje. Szczególnie gdy pochodzą od kogoś, kogo nikt nie podejrzewa. Tango Gameworks, studio odpowiedzialne za takie marki jak The Evil Within czy Ghostwire Tokyo w tajemnicy pracowało nad kolejnym projektem. Zupełnie innym niż to, co dotychczas wykonywali. Niby pewne informacje przedostały się do sieci, ale nikt nie był w stanie przewidzieć, że Hi-Fi Rush okaże się tak dobre! Oficjalna zapowiedź, natychmiastowa premiera i wielka radość na całym świecie. Takich rzeczy nam brakuje i cieszę się, że udało się zakoczyć większość osób i to tak, pozytywnie.
Korporacje to zło, przynajmniej w Hi-Fi Rush
Fabuła jest prosta, zabawna i ciężko się do niej tak naprawdę przyczepić. Niczym animacja z dawnych lat. Bawi, a do tego w ramach swojego świata jest spójna i zachęca do dalszego odkrywania. Gracz wciela się w młodego chłopaka o imieniu Chai, który chce zostać gwiazdą rocka. Udaje się do wielkiej korporacji — Vandelay Technologies — która ma mu pomóc w spełnieniu jego marzenia.
Niestety, w wyniku pewnych zdarzeń nasz protagonista kończy z wmontowanym w klatkę piersiową odtwarzaczem muzyki i robotycznym ramieniem. Dość szybko zostaje uznany za “defekt”, który według regulaminu powinien być jak najszybciej zutylizowany. Bohater ma jednak inne zdanie na ten temat i nie zamierza przystać na takie warunki. Na niekorzyść złej korporacji, Chai może od teraz “przywoływać” gitarę, dzięki której niczego się nie boi.
Nie zadzieraj z robotami!
Tak, Vandelay Technologies to firma produkująca różnego rodzaju roboty: mechaników, sprzątaczy, serwisantów, ninja kucharzy, opancerzone jednostki bojowe i wiele więcej. Chociaż z początku wysyłają za chłopakiem jedynie szeregowe jednostki, tak z czasem nie będą mieli oporu, decydując się na całą armię. Chai na szczęście nie jest w tym wszystkim sam. Z pomocą przyjdą mu różne postaci w jakiś sposób powiązane z całą sytuacją.
Wtedy odbiorca zacznie uzyskiwać informacje jasno wskazujące, że działania Vandelay muszą zostać zatrzymane. Pierwszą osobą, którą napotkamy, będzie Peppermint. Młoda, bardzo inteligentna dziewczyna, która z początku jest szalenie niezadowolona ze współpracy z wschodzącą gwiazdą rocka. Kiedy ona musi trzy razy przemyśleć każdy krok, Chai bez chwili namysłu, na pełnym żywiole i bez planu idzie, gdzie go rytm poniesie. Wspaniała mieszanka wybuchowa, która cieszy do samego końca.
Synu, podaj mi tę gitaręęę
Hi-Fi Rush to miks slashera, platformówki i gry rytmicznej. Z boku może się wydawać trochę skomplikowane, takie “nie dla wszystkich”. Prawda jest jednak taka, że w sumie każdy może śmiało sięgnąć po tę pozycję. Brak rytmu nie będzie żadną przeszkodą, o ile nie musicie za każdy etap mieć najwyższej rangi. Bo tak, tak, jak w Devil My Cry, chociażby, dane poziomy lub same starcia otrzymują podsumowanie w postaci S, A, B i tak dalej. Mnie takowe mało interesowały już w produkcji Capcomu, bo liczyła się zabawa, a tej w omawianej grze nie brakuje. Z początku ataki, które trzeba wyprowadzać w rytm, były ciut nietypowe.
Głównie dlatego, że mało kiedy trafiałem w dobry moment, ale z czasem załapałem i leciałem z muzycznym flow. Tutaj wszystko się gibie, co w pewien sposób pomaga wczuć się w rytmiczny klimat. Ogromnym plusem są różne ułatwienia w opcjach, które pomogą Wam, jeśli mimo prób nadal nie będziecie w stanie się odnaleźć. Tego typu ułatwienia w odbiorze, to coś, co naprawdę szanuję, bo dzięki nim więcej osób może spróbować tej gry. Do tego wspaniały polski dubbing, którego nawet przez sekundę nie chciałem zmienić, mimo niezłej obsady w wersji angielskiej. Czułem się dzięki temu niczym dziecko oglądające lubianą bajkę z możliwością interakcji. Coś pięknego.
Muzyka, rytm i dużo robotów
W ten sposób można pokrótce określić całe Hi-Fi Rush. Dzieło, które w czasie scenek jest niczym serial animowany, a po chwili z 2D przechodzi płynnie w równie śliczne 3D. Różnica jest taka, że w tym drugim już skaczemy, atakujemy, szukamy znajdziek i walczymy o lepsze jutro. Każdy poziom to coś nowego, nie chodzi o kolejne moce, czy nawet postaci. To głównie inne środowiska, inne czynności do wykonania i wiele więcej. Nie czuć tu wtórności, a ciągły rozwój. Wszystkiego jest więcej, lepiej i to, co opanowaliśmy, zaczyna łączyć się ze sobą.
Jeśli więc robiliśmy A, B, a w innym miejscu tylko C, tak w kolejnych mamy je wszystkie, plus coś zupełnie nowego w postaci D. Tyczy się to eksploracji i samej walki. Nie można tutaj nie wspomnieć o starciach z bossami, które mocno się od siebie różnią. Wielki atut Hi-Fi Rush to różnorodność i świeżość. Wszystko w genialnej oprawie A/V, gdzie nie wiem, co robi większe wrażenie: grafika czy muzyka. Niby da się na siłę powiedzieć, że “levele” są minimalnie za długie, ale to zwykłe czepialstwo.
Ciężko nudzić się w Hi-Fi Rush
Oprócz “parcia do przodu” mamy aktywności dodatkowe w postaci znajdziek, wyzwań, strojów i tym podobnych. Duża część z nich będzie dostępna dopiero po przejściu całej gry. Bo tak, niby to produkcja singleplayer, ale “po” jest naprawdę co robić i twórcy ładnie to wpasowali do całej opowieści. Nagle, przechodząc te same lokacje, możemy otwierać zamknięte drzwi, dostać się do wcześniej niedostępnych miejsc i zdobyć dosłownie wszystko. Nowe wyzwania sprawdzą nasze umiejętności, a to już powód na kolejną sesję z tym tytułem.
Uwielbiam, kiedy deweloper serwuje nam coś takiego, bo wielokrotnie dotyka mnie syndrom “chcę więcej, nawet odrobinę”. Wspominałem o muzyce, w końcu całe Hi-Fi Rush się na niej opiera, więc jaka ona jest? Pewnie samo “GENIALNA” Wam nie wystarczy, prawda? Mamy tutaj sporo energetycznych pełnych dobrych wibracji kawałków i wcale nie chodzi o coś zagranego na keyboardzie. Najlepiej odda to ta krótka lista licencjonowanych utworów:
- 1. “1,000,000” – Nine Inch Nails
- 2. “The Perfect Drug” – Nine Inch Nails
- 3. “INAZAWA CHAINSAW” – Number Girl
- 4. “Lonely Boy” – The Black Keys
- 5. “Invaders Must Die” – The Prodigy
- 6. “Whirring” – The Joy Formidable
- 7. “Wolfgang’s 5th Symphony” – Wolfgang Gartner
- 8. “Honestly” – Zwan
Oczywiście, to nie jedyne kawałki w grze, ale jeśli streamujecie, to tych musicie się wystrzegać. Spokojnie, w opcjach znajdziecie odpowiednią opcję, która Wam w tym pomoże. Jeśli chodzi o autorskie utwory, to jest równie dobrze, a czasami nawet lepiej niż powyżej. Czyli jedna wielka pozytywna petarda. Gdybym mógł, zmusiłbym Was do sprawdzenia tej gry, serio, jest tak dobra. Możecie śmiało pisać, że “pewnie wydawca rzuca w Ciebie kuponami z Biedronki”, bo chociaż nie ma w tym cienia prawdy, to ze szczerego serca, bawiłem się z omawianą produkcją wyśmienicie. Trzymam kciuki za dobrą sprzedaż i kolejne części, bo potencjał jest i to ogromny!
Podsumowanie
Jeśli nie za pełną cenę, to w GamePass. Chcecie poczekać? Rozumiem, początek roku dość mocny. Tylko, naprawdę, nie zapomnijcie o Hi-Fi Rush. Gracze narzekają, że ciągle remastery, odgrzewane kotlety i inne cuda, a jak w końcu trafia się perełka, to zaczynają kręcić nosem. Więc, przestańcie. Zapiszcie, w najgorszym wypadku za jakiś czas dajcie szansę, ale zróbcie to. Tango Gameworks i Bethesda dostarczyli wyśmienitą produkcję, która jest dla wszystkich. Nawet jak nie poczujecie rytmu walki, to i tak radości nie zabraknie. Pisałem to ja, Artur Janczak, znany jako TenArtur. Badum-tssss
PS. Tak, sam już idę po wodę.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.