Rise Eterna – recenzja (Switch). Mała strategia z dozą RPG-a

Rise Eterna Recenzja Logo

Po pierwszych zapowiedziach wiedziałem, że Rise Eterna to tytuł, w który koniecznie muszę zagrać. Pochodne Final Fantasy Tactics, Luminous Arc, Front Mission czy Fire Emblem zawsze przykuwają moją uwagę. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie będzie to wielka produkcja AAA. Według mnie to ciekawa propozycja dla tych, którzy nie mieli wcześniej styczności z tego typu grami.

Od czegoś trzeba zacząć

Widziałem wiele materiałów, które bardzo mocno punktują, że Rise of Eterna nie jest tak rozbudowane, wielkie i skomplikowane, jak inne tego typu produkcje. Wszyscy patrzyli przez pryzmat siebie i nie ma w tym nic złego. Szkoda natomiast, że nikt nie pomyślał, że to może być idealna gra dla tych, którzy do tej pory omijali taktyczne RPG-i szerokim łukiem. Większość z nich ma naprawdę wysoki próg wejścia, różne systemy klas i tym podobne.

Rise Eterna - Walka

Nie dziwię się, że tego typu gatunek ma mniej fanów, bo to nie są najczęściej tytuły “easy to learn, hard to master”. Trzeba mieć trochę samozaparcia, sporo wolnego czasu i lubić często dość długie pojedynki. Tutaj z pomocą przychodzi właśnie RE, które jest prostsze, mniej rozbudowane, a jednocześnie atrakcyjne dla odbiorcy. Nie wymaga też ponad 100 godzin, aby zobaczyć napisy końcowe.

Siłą Rise Eterna są relacje między bohaterami

Z początku może się wydawać, że protagonistą Rise Eterna jest ex-bandyta, Natheal, który po ataku na jedną z wiosek postanawia nieco zmienić swoje życie. Po tych wydarzeniach poznaje tajemniczą dziewczynę o imieniu Lua, na której opiera się cała opowieść. Dwójka bohaterów decyduje się na wspólną podróż, która splecie ich losy w ważnym celu. Postacie nie darzą się zbyt wielką sympatią, ale chemia między nimi od pierwszych minut sprawia, że człowiek chce zobaczyć, co będzie dalej.

Kraina, w której dzieje się akcja, została najechana przez obce mocarstwo i wszędzie dochodzi do różnych przykrych wydarzeń. Nic więc dziwnego, że wiele miejsc przepełnia ból i cierpienie. Czuć to na każdym kroku, co wpływa na odbiór fabuły. Nie oznacza jednak, że los wielu ludzi jest z góry przesądzony. Wraz z postępami pojawi się iskierka nadziei, a także zupełnie nowi bohaterowie. Tych jest łącznie czternastu i nie odbiegają poziomem od początkowej dwójki. Dzięki czemu dialogi trzymają wysoki poziom i potrafią utrzymać w napięciu.

Świat gry z pozoru wydaje się dość rozległy, ale szybko wychodzi na jaw, że nie dane będzie nam poznać go w całości. Rise Eterna ma budowę opartą o scenariusze. Każdy kolejny to nowe lokacje i postaci. Niby można wrócić do poprzednich miejsc, ale nie odkryjemy nic nowego. Ma to jedynie sens, gdy chcemy zdobyć jakieś dodatkowe surowce. To nie Final Fantasy Tactics, gdzie dało się natrafić na opcjonalne zadania czy jakieś małe wydarzenia fabularne.

Rise Eterna — mniej tRPG, więcej strategii

Omawiany tytuł pod wieloma względami przypomina serię Fire Emblem, głównie ze względu na wygląd starć, ale mało w tym wszystkim klasycznego, taktycznego RPG-a. Drużyna nie zdobywa poziomów, ale wszyscy posiadają jakieś współczynniki. Na te wpływa proste drzewko rozwoju, a także kamienie, które można zabrać ze sobą. W ten sposób zwiększamy dane parametry i sprawiamy, że konkretni bohaterowie stają się coraz silniejsi. Nie ma mowy o jakichś skomplikowanych buildach, więc nie trzeba się martwić, że popsujemy sobie herosa lub heroinę.

Jeżeli chodzi o pojedynki, czyli główną atrakcję gry, to całość jest przedstawiona w klasycznym blokowym schemacie. Wszyscy uczestnicy mają określoną ilość ruchów na rundę i te można wykorzystać na poruszanie się, walkę oraz zbieranie przedmiotów. Kiedy dojdzie do walki, tytuł przenosi nas na dwuwymiarową arenę rodem ze starych 16-bitowych produkcji, gdzie możemy podziwiać piękne animacje ataków.

Dużym uproszczeniem starć jest mały zasięg przeciwników. Jeżeli nie podejdziemy zbyt blisko, to ci sami do nas nie przyjdą. Pozwala to dobrze zaplanować kolejne ruchy i w miarę łatwo pokonać mocno przeważającą armię wroga. Warto pamiętać o tym, że postacie mogą się wspierać, jeżeli są blisko siebie. W ten sposób można zadawać silniejsze ciosy, zwiększyć szansę na unik, czy wyprowadzić kontratak. Warto również zabierać ze sobą różne przedmioty, w tym bronie i bomby, które jeszcze bardziej przechylą szalę na Waszą stronę.

Prosto, klimatycznie i przyjemnie

Od strony technicznej Rise Eterna nie wyznacza żadnych nowych standardów. Fabuła jest przedstawiona za sprawą prostych cutscenek, gdzie mamy śliczne wizerunki postaci i bogate tła danych lokacji. Same areny nie wyróżniają się niczym szczególnym, nie są brzydkie czy złe, ale brakuje im tego czegoś. Zupełnie inaczej jest ze zbliżeniami samych pojedynków. Tam włożono najwięcej pracy i to widać gołym okiem. Wszystkie animacje są wspaniałe i chciałoby się, aby takowe były na każdym kroku. Nikogo nie powinno dziwić, gdy powiem, że gra prezentuje się najlepiej na małym ekranie. Oczywiście, można ją przejść na dużym ekranie, ale jednak tam czar pryska.

Ścieżka dźwiękowa jest poprawna i spełnia w pełni swoją rolę. Jednak za kilka miesięcy raczej nie będę pamiętał ani jednego utworu. Mocno liczyłem, że główny motyw podczas starć zrobi większe wrażenia, ale tak się nie stało. Trochę mi brakowało voice actingu, bo większość tego typu produkcji już takowy posiada, ale zamiast tego mogłem się cieszyć rodzimą lokalizacją. Ta wypadła pozytywnie. Nie natrafiłem na żadne rażące błędy, więc decydując się na zakup, śmiało możecie myśleć o graniu po polsku.

Czy warto nabyć Rise Eterna?

Jeżeli szukacie mocno rozbudowanej gry i godnego konkurenta dla Fire Emblem, to możecie się rozczarować. Natomiast, jeżeli do tej pory nie mieliście styczności z tego rodzaju produkcją, a chcielibyście zacząć swoją przygodę, to Rise Eterna będzie idealnym kandydatem. Spędzicie z grą kilkanaście miłych godzin, poznacie ciekawą fabułę i powinniście dobrze się przy tym bawić. Cena w wysokości niecałych 80zł też wydaje się rozsądna.

Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Forever Entertainment.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Cześć! Mam na imię Artur i uwielbiam gry wideo niezależnie od platformy. Mimo 30 lat na karku cały czas sprawiają mi radość i liczę, że to się nie zmieni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top