Filmowe adaptacje gier to równie dobrze mógłby być temat na osobny felieton. Rozmawialibyśmy o tym, jak filmowcy próbują wymyślić koło na nowo. O rzekomej klątwie, która na nich ciąży od ponad 20 lat. A to nieprawda, mieliśmy całkiem udane ekranizacje. Resident Evil, jak na czasy w których powstał, kultowe już Mortal Kombat z 1995 roku, czy mniej znaną adaptację Ace Attorney. Mieliśmy też całkiem udane Uncharted. Teraz przyszedł czas na kolejną wielką markę jaką jest znane z konsol Playstation The Last of Us.
Muszę się wam do czegoś przyznać: nie jestem wielkim fanem tej marki, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że jest ona nieco dla mnie „przehypeowana”. Jednak w serialu widziałem potencjał. Zawsze uważałem, że opowieść przedstawiona w tej grze lepiej sprawdziłaby się w innym medium i w końcu mogłem się przekonać, czy miałem rację.
To samo co gra, a jednak inaczej
Przejdźmy więc do meritum, jakie jest serialowe The Last of Us? Jednym słowem – świetne. A przynajmniej jego pierwszy odcinek. Całość zaczyna się genialnie. Mamy tu program telewizyjny, w którym dwóch naukowców dyskutuje o wirusach i zagrożeniu z nimi związanym, a następnie przechodzimy do wykładu o tym, jak bardzo grzyby mogą być niebezpieczne. Klimatyczne i świetnie pasujące do historii.
Wprowadzenie to bardzo mi się spodobało i na tym etapie wprowadza pierwszą różnicę między typową opowieścią o przetrwaniu w apokalipsie zombie. Cieszy mnie, jak dużo poświęcono czasu dla Sary oraz Joela i tego jak wygląda ich spokojne codzienne życie. Jest to coś, czego w grze nie doświadczyliśmy.
Serial The Last of Us ma wolne tempo
Tutaj widzimy jak żyje rodzina Millerów. To wszystko buduje relacje. Jeszcze bardziej niż w grze rozumiemy przez co musiał przejść Joel. Niektóre sceny są niczym żywcem wyciągnięte z produkcji Naughty Dog, podobały mi się te subtelne mrugnięcia do fanów gry. Zresztą, cały odcinek świetnie buduje świat przedstawiony. Nie mogę się doczekać, aby zobaczyć lokacje z wirtualnego świata, przeniesione do serialu.
Joel i Ellie nie mieli jeszcze co prawda tutaj zbyt wielu interakcji, więc trudno stwierdzić, jak duet Pedro Pascala i Belli Ramsey będzie się spisywał na ekranie. Na tę chwilę daję im dość spory kredyt zaufania. Głównie przez sympatię do Pascala, ale również włożony tutaj rozmach i wierność z materiałem źródłowym. Tak samo jak zapewnieniom HBO, że jest w ten projekt wpompowane dość dużo pieniędzy.
Co dalej?
Pod względem wykonania nie ma się do czego przyczepić. Co prawda, jeszcze nie mieliśmy okazji spotkać większej liczby Klikaczy, ale całość robi wrażenie, jak na projekt tylko telewizyjny. Muzyka znana z gry odpowiednio buduje klimat. Ten aż wylewa się z ekranu i daje poczucie obcowania z czymś nowym w tematyce apokalipsy zombie.
Na tę chwilę jestem zachwycony tym, jak serial pozostaje wierny duchowi i atmosferze gry. Świat przedstawiony tutaj jest brutalny i pozbawiony nadziei. Ludzie nie żyją, a egzystują próbując przeżyć kolejny dzień. Ciekaw jestem co ostatecznie z tego wyjdzie i czy produkcja obroni się jako całość.