Spora część graczy poszukuje w grach adrenaliny, możliwości wyładowania się po ciężkim dniu na hordach demonów bądź innych maszkar. Olbrzymia liczba odbiorców pragnie jednak zwyczajnie się zrelaksować, nie musząc martwić się o przetrwanie i mogąc oddać się wyłącznie dbaniu o swoje growe włości. Uroczo widoczne było to momencie premier Animal Crossing: New Horizons i DOOM Eternal, które nie tylko ukazały się w podobnym okresie, ale też poniekąd połączyły obie grupy. Stało się to wprawdzie poprzez memy, ale co jeśli faktycznie spróbować połączyć te dwie idee? Cóż, odpowiedzią na to pytanie jest Lumencraft.
Pomysł na rozgrywkę jest pozornie mało odkrywczy. Ot, zostajemy wysłani w głąb Ziemi w poszukiwaniu kryształów lumenu – fikcyjnego surowca, będącego źródłem olbrzymich pokładów energii. Ku temu celowi poprowadzi nas aż 27 misji fabularyzowanej kampanii (o sensownej fabule trudno tutaj tak naprawdę mówić). Rdzeniem rozgrywki jest rozwój i obrona bazy, która co kilka bądź kilkanaście minut atakowana będzie przez kolejne hordy żyjących pod powierzchnią Ziemi kreatur. Zatem aby przetrwać, należy odpowiednio ją rozbudować i postawić stosowne umocnienia.
Wiertła w dłoń!
To właśnie w tym miejscu w życie wchodzi czynnik relaksacyjny Lumencraft. Każda z map to labirynt korytarzy, który musimy przemierzyć i przekopać w celu odnalezienia wystarczającej ilości żelaza i lumenu, by móc postawić kolejne budynki, mury i wieżyczki dookoła bazy. W trakcie eksploracji wprawdzie natkniemy się na mniejsze lub większe grupki potworów, ale przez zdecydowaną większość czasu nie będą stanowić dla nas żadnego zagrożenia. Toteż wiercenie w ziemi i zbieranie surowców to fantastyczna okazja, by wyłączyć na moment myślenie i odetchnięcie. No, ewentualnie puszczenie sobie w tle ulubionego podcastu lub odcinka mniej wymagającego serialu.
Kopanie nie jest przy tym aż tak powtarzalne, jak mogłoby się wydawać. Odrobiny ekscytacji co rusz dostarczają nam wspomniani wcześniej przeciwnicy, ale też różnego rodzaju odkrycia, których dokonamy w trakcie eksploracji. Może się okazać chociażby, że właśnie natrafiliśmy na porzucony przez dawnych kopaczy skarbiec, wewnątrz pokaźnego złoża lumenu znajduje się źródło gorącej lawy, a jeden z korytarzy strzeżony jest przez potężnego bossa, który rozwścieczony z pewnością da nam się we znaki.
Wyścig z czasem
Sama rozbudowa bazy również pozwala na pewną dozę dowolności. Do dyspozycji otrzymujemy szereg typów budynków. Absolutną podstawą są oczywiście wieżyczki karabinowe i snajperskie oraz mury, ale zapomnieć nie można o wybudowaniu fabryk różnego rodzaju uzbrojenia (od dzid, przez karabiny, aż po wyrzutnie rakiet i miotacze ognia). Warto też zainwestować w pozwalające na odkrywanie nowych technologii laboratorium, centrum zwiadowcy, umożliwiające ulepszenie swojej postaci , czy w końcu farmy pełnych lumenu grzybów i automatyczne kopalnie żelaza, o ile natrafimy na wyjątkowo twarde złoże. Sporą część budynków można dodatkowo ulepszać na wyższe poziomy, więc zdecydowanie jest na co wydawać ciężko „zarobione” surowce.
Robić to trzeba, bo o ile pierwsze fale przeciwników trudno nazwać hordami i rozprawić można się z nimi własnoręcznie, o tyle w późniejszych falach nasze umocnienia zaleją hordy składające się z nawet kilkuset różnych typów maszkar, wliczając w to bossów (nierzadko w liczbie mnogiej). Widok chmary wielkich robali nacierających na nasze mury i stopniowo je przegryzającej robi fantastyczne wrażenie i z początku może wywołać szybsze bicie serca. Dość prędko jednak uczymy się, co i w jakiej kolejności należy wybudować, który z budynków ulepszyć i w co zainwestować. Największa nawet horda nie stanowi wówczas zagrożenia, a sama rozgrywka staje się niestety mocno schematyczna.
Dzień świstaka
Lumencraft zdecydowanie zbyt szybko wykłada na stół wszystkie karty, przez co ponad dwudziestogodzinna kampania staje się w pewnym momencie boleśnie wręcz nudna. Kopanie i eksploracja wciąż relaksują, ale bez powodowanej poczuciem zagrożenia adrenaliny staje się to w pewnym sensie sztuką dla sztuki. Kopiemy nie po to, by przetrwać, a po to, by jak najszybciej ukończyć grę. Zbawieniem były pomniejsze misje, które stawiały nam konkretne, niezwiązane z przetrwaniem zadanie do wykonania pokroju przedarcia się do końca pełnego przeciwników korytarza lub odnalezienie na mapie wskazanych przedmiotów. Niemniej była to zaledwie kropla radości w morzu nudy. W końcu większość tego typu misji ukończyć można w kilka minut, podczas gdy obrona bazy zajmuje od 40 minut do nawet 4 godzin.
Gra teoretycznie posiada opcję kooperacji, która rozbija poniekąd nudę, ale grać wspólnie można wyłącznie lokalnie. Brak sieciowego co-opa jest dla mnie absolutnym kuriozum. To w końcu coś, co pasuje do tego typu produkcji niczym sumiasty wąs do wujka Staszka. Sytuację ratuje poniekąd steamowa opcja Remote Play Together, ale jest to rozwiązanie dalekie od ideału, bo przy pomocy klawiatury może grać wyłącznie jeden z uczestników. Pozostali skazani są na pada, którego użycie w przypadku Lumencraft okazuje się wyjątkowo upierdliwe, głównie przez brak precyzji przy celowaniu i mało intuicyjne obłożenie klawiszy.
Relaks nudą podszyty
Jeżeli jednak żadna z powyższych rzeczy Was od gry nie odstraszy, to z pewnością spędzicie w niej kilkadziesiąt godzin przyjemnej zabawy. W końcu dwudziestogodzinna kampania to zaledwie początek przygody, bo do dyspozycji twórcy oddali nam jeszcze tryb swobodny oraz liczne wyzwania – od klasycznych hord po zadania wymagające nieco więcej pomyślunku. W dodatku całość jest absolutnie prześliczna, a oświetlenie momentami potrafi zachwycić. Osobiście jednak wolałbym kampanię z większym polotem, bo przez powtarzalne misje i schematyczną rozgrywkę straciłem jakąkolwiek ochotę, by po raz kolejny zapuścić się w głąb korytarzy Lumencraft.
Jeżeli nadal nie jesteście przekonani, koniecznie przeczytajcie też recenzję Bartka i posłuchajcie dyskusji o grze w TrójKast #038 – Skarpetka.
Za dostarczenie gry dziękujemy firmie better. gaming agency.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.