Ile macie gier na Steamie? Jak dużo „darmówek” od Epica przypisaliście do konta? Ile gier z Games with Gold lub PlayStation Plus liczy Wasza biblioteka? Kiedy w to wszystko zagracie? Dacie radę kiedykolwiek ukończyć je wszystkie? Macie to w ogóle w planach? Pytam, bo zadałem sobie ostatnio dokładnie te same pytania. Mam na imię Konrad i jestem uzależniony od zbierania gier.
Niewinne początki problemu
Refleksja naszła mnie, kiedy ostatnio dopisywałem kolejny darmowy tytuł z Epica do swojego katalogu posiadanych gier. Założyłem go prawie dziesięć lat temu, kiedy nadal uczęszczałem do liceum. Liczył wtedy nieco ponad tysiąc pozycji, z czego zdecydowana większość trafiła do mnie wraz z kolejnymi numerami CD-Action. Już wtedy zaczynały pojawiać się w nim jednak gry z paczek od Humble Bundle oraz raczkującego jeszcze Games with Gold. W przeciągu kolejnej dekady liczba pozycji w katalogu urosła niemal trzykrotnie.
Chomikowanie gier
Gry nigdy nie były tańsze niż teraz. Na licznych wyprzedażach za grosze można wyrwać masę świetnych tytułów, a kolejne sklepy zachęcają do ich odwiedzenia za pomocą darmowych gier. Coraz częściej łapałem się więc na kupowaniu gier na zapas, tłumacząc to sobie oszczędzaniem pieniędzy. W końcu i tak będę chciał w nie zagrać, więc lepiej kupić teraz na promocji niż później za pełną cenę.
Równie kuszące są także wszelakiego rodzaju abonamenty. Królem wśród nich jest oczywiście wzorowany poniekąd na Netfliksie Game Pass, którego naśladować próbuje EA oraz Ubisoft. Do tego doliczyć trzeba bardziej klasyczne modele subskrypcyjne w postaci Games with Gold i PlayStation Plus. W ich przypadku do rezygnacji z subskrypcji może dodatkowo zniechęcać strach przed utratą przypisanych do konta gier. Wszakże grać w nie mogą jedynie abonenci usługi. Swoją niszę znalazło również Nintendo z ofertą „darmowych” klasyków, a na PC także Humble Bundle ze swoim Humble Choice.
Przyszłość gier
Nie zrozumcie mnie źle, wcale nie uważam wszystkich tych usług abonamentowych za coś złego. Wręcz przeciwnie, to niesamowite, że obecnie każdy gracz ma na zawołanie dostęp do setek prześwietnych produkcji. W efekcie nie tylko można grać do woli niemalże za darmo, ale też jest szansa, że poczujemy chęć do spróbowania czegoś spoza swojej strefy komfortu, skoro i tak posiadamy je w swojej bibliotece.
Mało tego, Game Pass był jednym z głównych powodów, dla którego kupiłem Xboxa Series X zamiast PlayStation 5. W momencie, kiedy ceny nowych gier AAA na konsole zaczynają oscylować w okolicach 360 złotych, możliwość ogrania części z nich (oraz setek starszych produkcji) za ułamek tej ceny to absolutnie fenomenalna okazja. Nic więc dziwnego, że tyle emocji budzą plotki o tajemniczym „Project Spartacus” od Sony, bo — nie mam cienia wątpliwości — abonamenty i cyfrowa dystrybucja to przyszłość naszej branży.
Archeologia we własnej bibliotece
Problem w tym, że bardzo łatwo jest się tym wszystkim zachłysnąć, czego sam doświadczyłem. Pierwsza, druga, nawet dziesiąta darmowa gra niezmiernie cieszy, ale już przy setnej cała radość zdaje się gdzieś uciekać. Tysięczny tytuł w cyfrowej bibliotece staje się już niczym więcej jak kolejnym polem w arkuszu Excela. Dochodzi do tego, że człowiek sam już nie wie, co znajduje się w jego kolekcji. Normą staje się też nieświadome kupowanie kolejnej kopii już posiadanego tytułu.
Otrzeźwiałem, kiedy ostatnio uzupełniałem swój katalog o kolejną pozycję, zastanawiając się, czy może nie zrezygnować z subskrypcji Humble Choice. Spojrzałem na przesuwającą się przed moimi oczami listę zlewających się ze sobą tytułów i zdałem sobie sprawę, że nigdy w życiu nie uda mi się ich wszystkich ukończyć. Napędzane czystą pasją pragnienie poznania jak największej ilości gier nagle zamieniło się w zbieranie dla samego zbierania.
Mniej znaczy więcej
Zrezygnowałem więc z subskrypcji, nie kupuję już gier na zapas i powoli nadrabiam uzbieraną przez lata górę gier. Od czasu do czasu pozwalam sobie tylko na uzupełnienie kolekcji o tytuł, w który aktualnie chciałbym zagrać. Efekt widoczny jest gołym okiem, bo ponownie zaczynam cieszyć się nowymi nabytkami. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi zachłysnąć się „darmówkami” równie mocno, ale warto od czasu do czasu skontrolować samego siebie, czy przypadkiem nie lejemy sobie więcej piwa, niż będziemy w stanie wypić.